duchy wieczorne
Nagła biel szarych chmur, rozświetlona na chwilę przez promienie słońca z pękniętego nieba, zrobiła arenę dla nadlatującego łabędzia krzykliwego. Już z daleka trąbił sam sobie na swój przylot. Drugi czekał na niego na trawiastej wyspie i oczekiwał wieści z rozległych pól ozimin. Łabędź wylądował, słońce schowało się za chmury i znów świat stał się normalny, szary i zimny, codzienny. Czasem myślę sobie, że łapanie tych sekund piękna, ulotności w szarości dnia to się chyba nazywa sens życia. Patetycznie zabrzmiało, aż mnie ciarki przeszły. Ale chwila piękna i warta odnotowania. Prześwietlona rzeczywistość…biel utopiona w bieli.
Nowe miejsce lęgowe łabędzi krzykliwych. Gniazdo się buduje. Oby tylko pojawiły się pisklęta. Zaglądnę tam jeszcze w sezonie.
Piękne. Aż dech zapiera.