Powrót do dziennych pieleszy
Noce zimne już, ale aktywność jeży trwa. Nad ranem spotkałem takiego co wracał do siebie. Mieszka przy ulicy Dżdżownicowej 6, na skraju Motylowej Góry. Wchodzi sobie pod pryzmę gałęzi i tam czuje się bezpiecznie. To poukładany jegomość. Każdego dnia, wieczorem rozpoczyna poważną misję. Poszukuje jedzenia. Owadożerny dżentelmen w smokingu z kolców mija wysychające już chabry nadreńskie, ociera się o szczotlichy sine i biegnie prosto do zwalonej przez wiatr jabłoni. U jej podnóża otworzyli samoobsługowy z larwami ciołków matowych i innych smakołyków zapakowanych w chitynowe paczuszki. Potem schyli się pod leżącym dębem, pogrzebie w próchnie starej lipy i z pierwszymi kroplami rosy na skoszonej łące rozpoczyna długą kolację. Dżdżownice wyczekujące deszczu wypełzają w poszukiwaniu wilgoci a Pan Jeży kolekcjonuje ten pierścienicowy makaron i magazynuje jakże potrzebny tłuszcz na zimę. Poszwenda się po okolicy, zaglądnie do pryzmy kompostu, spojrzy z rezerwą na ściętą nać marchewki i starą miedzą uda się z wizytą pod pigwę, gdzie lecą właśnie pachnące owoce. Sam nie gustuje w gruszkach końskich, ale z radością zbiera z nich odrętwiałe nocą Drosophile, jakieś prosionki mimo, że szorstkie a i wija mimo, ze mama nie polecała skosztuje. Twardy jakiś… Potem kiedy ranne zorze malują świtem wschód jego świata, zaczyna wracać. On wie, że nie ma tu puchacza, a kunie łapki pokłuje. Wraca na wyprostowanych nogach. Jeszcze tylko zliże kropelki rosy z klonowych liści popijając nocne łakomstwo i pójdzie pod jesionową kłodę za pryzmą gałęzi. Na Dżdżownicowej zgaszą światło na cały dzień. I teraz gdy piszę te słowa Pan Jeży znów idzie poszukać czegoś do jedzenia. Może go spotkam i pomacham mu na dobrą noc. Dobranoc.