Modlitwa
Gałązka z próchnilcem gałęzistym zatrzymała mnie w lesie na dłużej. Toczony życiem, niemy patyk jesionowego drewna wydał z siebie tłum. Tłum wzniesionych rąk, które zwrócone ku niebu wypraszały jakichś szczególnych względów dla swoich zarodników – przyszłych pokoleń. W tle z błądzącym między chmurami słońcem wszystkie postacie przyodziały habity oprószone doświadczeniem tego sezonu, ale czarne jeansy zdradzały ich pospolitość. Zatrzymane w największym uniesieniu, zastygły w niemym zachwycie zachodzącego słońca. Jedni jeszcze stali, inni kołysali się w melancholii ciepłego światła, jeszcze inni schodzili już na ziemię. Wieczorne wezwanie o rozum, o czytanie. Wezwanie o ucieczkę od zalewającej świat głupoty. O widzenie wymierania. O zobaczenie innych. W szarej poświacie nadchodzącej nocy. O spokój. O wolność. Ręce tłumu wzniesione przed nocą, z nadzieją na nowy, lepszy dzień. Z nadzieją na jutro bez piekieł gotowanych tu na ziemi przez samych ludzi. Niby tylko Xylaria hypoxylon, a spędzony czas z nimi dał mi sporo emocji. Ktoś powie wariat. No bronił się nie będę. Trudno w tych czasach być wariatem, bo konkurencja każdego dnia wystawia nowego zawodnika, którego i tak nie dogonię.
Spostrzegawczość mistrzowska. Pozazdrościć i oka i pióra.