Zamglenie Słońca
Takich mgieł nie pamiętają przedszkolaki. Nie da się nawet powiedzieć: „kiedyś to były mgły”. Dziś mgła była tak gęsta jak tylko można to sobie wyobrazić. Można ją było nawijać na patyczki niczym watę cukrową na odpuście. Stałem na granicy dwu światów. Jeden słoneczny, ciepły, pełen jesiennej melancholii. W nim pasły się krowy, konie majaczyły z jeźdźcami na polnej drodze, a na rozlewiskach żerowały kszyki i jeden bekasik. W zasadzie ich cienie w zalanych, niziutkich łozach. Od wschodu szedł do mnie świat drugi. Tajemniczy, nęcący. Pełen krzyczących żurawi, gęsi i mglistych oparów. Wybrałem ten drugi i już po chwili utonąłem w ciemności. Widoczność może 50m, a potem już tylko mniej i mniej. Z przerażeniem postanowiłem wracać, ale ciemność białych mgieł wzrastała z chwili na chwilę. Pamiętając o rodakach w trudnych chwilach, postanowiłem tak jak oni niegdyś pognać na zachód, gdzieś do cywilizacji. Już po kilometrze okazało się, że jaśniej, że mijam język mgieł. Jeszcze i jeszcze na wyścigi z otchłanią wschodu, dotarłem do nieco wyniesionych łąk i złapałem jeszcze ostatni pociąg słońca, który niechybnie sunął ze pobliskie wzgórza. Zdezorientowane gęsi wylatywały z mgły, zawracały i znikały w wilgoci mglistych zawiesin. Głosy niosły się bezkierunkowo, trochę jak podczas nurkowania. Świat znów zaczynał tonąć w forpoczcie gęstej masy. Czułem się jakby za chwilę, miał mnie ktoś zanurzyć w ciekłym azocie, który właśnie otworzono w wielkiej kadzi. Wiedziałem już, że ani we mgle, a ni w słońcu. Wszystko co najpiękniejsze działo się na granicy: wyobraźni, doliny, rozsądku i wilgoci. Wszystko ogarnęła gęsta, choć przez chwilę biała, noc.
Kiedy wpatruję się w gęstą mgłę i przebijające się minimalnie światło latarni, odczuwając wszechobecną ciszę dobrze się słucha Robertę Mameli, która flirtuje z Monteverdim na jazzowo, właśnie teraz. I podoba mi się.
W końcu to jesień. Mój ulubiony wierszyk.
Józef Czechowicz ,,Jesień”
Szumiał las, śpiewał las,
gubił złote liście,
świeciło się jasne słonko
chłodno a złociście…
Rano mgła w pole szła,
wiatr ją rwał i ziębił;
opadały ciężkie grona
kalin i jarzębin…
Każdy zmierzch moczył deszcz,
płakał, drżał na szybkach…
I tak ładnie mówił tatuś:
jesień gra na skrzypkach…
Prawda, że cudny…
Lubię go recytować na zmianę z kimś. Fajnie wtedy jest. Proszę spróbować też.