Śmierć Covidiusza
Nie wiem jak Państwo, ale od jakiegoś czasu nie jestem już w stanie obejmować statystyk śmiertelności. Na początku każdy był ważny, potem był tylko rekordem w bazie danych. Każdego dnia słyszę ilu odeszło. Każdy człowiek to inna, ważna historia. Strasznie to smutne, bo w mediach brzmią liczby, a nie widać osoby. Czym jest śmierć w przyrodzie? Czym jest moment rozstania się ze światem doczesnym? Nie próbuję odpowiedzieć na te pytania, które zaprzątały od zawsze filozofów i na które w sumie nie ma odpowiedzi jednoznacznych. W przyrodzie śmierć wydaje się normalnością, czasem – który musi nadejść. Żyją tylko geny przekazywane z pokolenia na pokolenie i to wydaje się być kluczowe w trwaniu życiu. Dziś spotkałem w lesie puszczyka u stóp starej sosny. Zatrzymał mnie na dłużej. W momencie, kiedy widzisz śmierć, a z głośników słyszysz statystyki mówiące ilu odeszło dziś, wczoraj, we Włoszech, w USA itd., to śmierć puszczyka urasta do rangi symbolu. Do symbolu czasów, w których żyjemy. Śmierć w 2020 roku znów wróciła do naszych wyobrażeń, które przez lata były mamione hedonizmem i korzystaniem ze świata. Dla biologa naturalna śmierć nie jest niczym strasznym, jest kolejnym etapem, z którym i nam przyjdzie się zmierzyć, a może bardziej to mierzenie będzie potrzebne tym, co zostaną. Takie mnie refleksje dziś pod starą sosną naszły. Nie są to Owidiuszowe miłosne rozważania, a jakieś takie ostateczne Covidiuszowe. Przepraszam tych, dla których śmierć pozostanie nieoswojona.
Śpi jak dziecko, dobranoc
Piękne rozważania. To przeplatanie życia ze śmiercią i mi wczoraj towarzyszyło w Dolinie Baryczy. Zapach padłego zwierzęcia w trzcinowisku, a tuż obok pełna werwy krzątanina ptaków …..