Bliżej już się nie dało…
Szedłem przez łąki, trochę po południu. Chciałem sprawdzić, czy pogodziły się gęgawy i czy tokują nadal błotniaki. Te owszem nie tylko tokują, ale wręcz kopulowały na moich oczach. Całą uwagę skupiłem na błotniakach. Uszy wychwyciły pierwszego w dolinie Łachy trzciniaka i odnotowały brzęczkę. Pochylony żuraw zdradził gdzie może mieć gniazdo. Wycofałem się pilnując oczami błotniaków. Ostre jeszcze słońce nie zachęcało do fotografowania. Szedłem dalej do ukrycia. Coś poruszyło się na granicy turzyc, sitów i koszonej łąki. Futrzaste coś! Dwa dni temu o podobnej porze wyskoczył mi tam borsuk, więc myśli padły od razu na niego. Zatrzymałem się. Byłem od niego jakieś trzydzieści metrów. Ten buszował w starej roślinności. Przystawał, chował się i znów na chwilę pokazywał grzbiet. Zacząłem iść w swoją, ale też w jego stronę. Chciałem w sumie, by każdy z nas poszedł w swoją. On jednak zajęty był jedzeniem, ja nie chciałem świecić na łące swoim niepotrzebnym ciałem. Mając w ręku aparat, wymierzyłem w poruszający się kłębek szczeciniastej wełny, ale ten rozwijał się w gęstowiu. Podszedłem bliżej, bliżej i chciałem zobaczyć, co on tam szuka. Zorientowałem się, że jestem trzy metry od niego, a mój obiektyw z takiej odległości już nie ostrzy. Wycofywanie rozpoczęte. – No, Misiu! Myślę sobie i nie chcąc go płoszyć poczekałem na silniejszy podmuch wiatru. Taki wiatr ze wschodu, akurat pomagał mi w byciu niewidocznym zapachowo. Wzrokowo nie robiłem na nim wrażania. Borsuk zajęty żerowaniem trochę myszkował za myszami, ślimakował w poszukiwaniu ślimaków, trochę żabkował w poszukiwaniu żab i trochę entomologizował w poszukiwaniu owadów. Słyszałem jego oddech, pomruki szczęścia po zjedzeniu jakiegoś bagiennego smakołyku i w końcu usłyszałem kłapanie zębami. Tak głośne, że w pierwszej chwili odwróciłem się, by zobaczyć czy ktoś za mną nie idzie. Czterdzieści minut stania w turzycach i obserwowania głównie jak się one ruszają. Bohater ze spuszczoną głową powoli (przepraszam panie Władysławie Broniewski, że nie do nieba) szedł na granicy wody i lądu. Mlask, mlask, chrum, chrum itd. Przyjąłem wyzwanie. Wytrzymam choćby do wieczora. Kiedy ja się wycofywałem, on szedł w moim kierunku i odwrotnie. Wiedziałem, że nasze drogi jeszcze się nie przecięły. Kiedy jednak wszedł na ścieżkę, którą szedłem pięć minut wcześniej, mój przyjaciel odwrócił się w kierunku lasu i delikatnym truchtem pobiegł przez bobrową tamę w gęste świerki, gdzie ma swoją norę. Nawet na mnie nie spojrzał. Wystarczył kontakt z zapachem. I wszystko jasne!
No pięknie, w sytuację wciągnęłam się jak w kryminał jakowyś. Dzięki za obecność na tej łące, łagodną. Lubię sobie odwiedzić Pana “tereny”, a dziś szczególne podzięki (po programie o weterynarzu, który z właścicielem hodowli mordował młotem młode świnki i stare, waląc gdzie popadnie i wybijając oczy, a one żyły jeszcze w kontenerach jak je wywożono, i dotąd nie postawiono im zarzutów. hańba, niech będą przeklęci!) Mizantropia to zdaje się coraz popularniejsza forma starości. Na tę piękną chorobę chorował i Michał Anioł, Kantor, Różewicz i inni, ech…
Ale fart! Jest śliczny z przodu,z tyłu mniej i ma duży nos w stosunku do głowy. Nos ma najładniejszy i pasiastą głowę. Szkoda, że nie można było nagrać tego mlaskania, chrumkania, wąchania i ogólnie zadowolenia.