Blade popołudnie
Zimowa melancholia, czas poziomych świateł na trzcinie. Gdzieś daleko od telewizji, sieci, od całego tego szumu, od tłumu i od mądrości wlewanych całymi wiadrami do głów, mądrości wymyślanych na bieżąco, bo kto to dziś zweryfikuje, skoro już jutro będą nowe prawdy. Tu na śródleśnych łąkach wiatr cicho biega po wiechach spopielałych trzcin i trzcinników. Pozornie nie dzieje się tu nic. Myszołów na cokole z uschniętego drzewa robi za pomnik, co do którego nie mają wątpliwości przyziemne i podziemne gryzonie. Czasem stąpi z piedestału i cały ten mysi ród zadrży, lecz znów zajmie się przejadaniem tego wszystkiego, czego śnieg jeszcze nie przykrył i nie wiadomo czy przykryje. Czarne kruki przyglądają się z trybun na uschniętych olchach i regularnie odbywają loty patrolowe. Patrzą. Wszystko widzą, wszystko wiedzą, a nawet czasem liczą. Świat w tej plątaninie grudniowego światła i wiatru zdaje się być pogrążony w uśpieniu. Tu nie dociera nikt. Może czasem odgłos pędzącego pociągu przypomni o odległej nieco cywilizacji. Tu jest spokój. Wilcze tropy, jakiś ślad. Zagubiony daniel bez rozglądania biegnie w gęste ostępy. Kilka łań i jakiś młody jeleń trzyma się wyschniętej trawy, jakby za granicą zieloności czaił się jakiś potwór. Na ścianie lasu, w ciszy grającej wiatrem jest bezpiecznie. W całej tej zawieszonej w spokoju atmosferze tylko sójki wydają się mieć niezakłócone trasy przelotów. Z jednego skraju na drugi, na chwilę nad łąkami, przycupnąć w brzozie, potem znów w olchy i jeszcze na chwilę do rosochatej sosny. I tak bez końca. Gdzieś tam pochowane są ich jesienne zapasy i pewnie doglądają terenu zapisanego w ich małych głowach, tak precyzyjnie, że w tym całym gąszczu wiedzą, gdzie jest schowany orzech. Za plecami, w świerkach rozochocone stado sikor, raniuszków, mysikrólików i ze dwóch kowalików zamieniło się w służby porządkowe i przeglądają szpilki, gałązki i pnie. Towarzyszą im pełzacze, które potrafią zaglądać do każdej szczeliny. Nawet wielki Airbus, lecący gdzieś do Azji, nie jest w stanie zaburzyć tego zakątka dzikości. Po dłuższej chwili na łące pojawia się lis, który myszkuje między kępami situ. Głodny. Z lasu dobiega głos bielika. I tylko wiatr brzmi jeszcze w wierzbowiskach. Zima? No jeszcze nie. Jeszcze jesień ostatnimi dniami znaczy swoją obecność w nieco zimowych już szarościach. Polanę dotknęły ciepłe ręce słońca, zapaliły pochodnie z trzcin i pozwoliły odsapnąć przed kolejnym zachmurzeniem. Potem, o szesnastej w nocy, zrobiło się już bardzo ciemno i chłód zimowego czasu dał o sobie znać.
Śliczne, ale o 16.00 w nocy?