Gdy nocą śpiewają jelenie
Spłoszona czapla krzyczy ostatnim oddechem dnia i odlatuje gdzieś na suche topole. Dzień zakończył także bielik, który czyścił pióra przez ostatnie pół godziny na bocznej gałęzi. Ostatnie szpaki zapadły w trzciny kręcą się nieco po rozlanej czerwieni nieba. Księżyc swoim zimnym światłem otworzył przestrzeń łąk, na której zaczęły pojawiać się łanie otulone wilgocią mgieł. I wtedy wszystko się zaczęło. Ryczące byki śpiewały swoje ochrypłe serenady. Pokaz siły, dobrych genów, pokaz doświadczenia. Cały las wokół mnie zaczął grać. Grać niczym orkiestra dęta złożona z tub, waltorni i fagotów. Fletów tu raczej nie było. Może jakiś rożek angielski przypadkiem. Reszta to już tylko dźwięczna, urywana drumla jelenich tchawic i pogłos kotłów. Cały las. Wszystko wokół drży. Reakcje osób, które po raz pierwszy słyszą tę symfonię są bezcenne. Strach, przerażenie i nagłe olśnienie, że to nam ludziom nie przeszkadza, że nic nam nie grozi, że wokół nas dzieje się uroczystość. Czas, w którym las powinien być świątynią. A na wjeździe do lasu napis – „proszę nie przeszkadzać”.
Zawsze uważałem że koniec lata i początek jesieni to najbardziej romantyczny okres. Niedawno dane było mi słuchać jelenich zalotów siedząc pod skałami na Szczelińcu. Brakło tylko nietoperzy bo te w tym roku jakoś szybko uporały się ze swoimi godami.
Jak ładnie napisane. A fotografia bardzo piękna.