Dobranoc żurawiami pisana
Burza odeszła gdzieś w wielkopolskie światy, zostawiając na niebie szare szramy rozpływających się na zachodzie chmur. Niebo zamieniło się w dziurawy koc, pod którym można by oglądać bajki wyświetlane z rolek na starym rzutniku. Delikatne falowanie stawów i kolejne obrazki wyświetlane na zachodnim brzegu tego magicznego ekranu. Błotniaki stawowe, kuliki wielkie, mewy kilku gatunków, szukające spokoju kaczki, gęgawy, setki perkozów dwuczubych na wodzie, jakaś czapla biała, jedna, druga trzecia, wąsatka jak cień w trzcinach przy akompaniamencie rzekotki. Baśń trwa. Na płyciźnie sieci już kilkaset żurawi. Dolatują kolejne. Jakaś roześmiana para cieszy się wieczorem i idzie polną drogą daleko na zachód. Kolejne stada dolatują. Jeszcze trochę gęsi, jeszcze kolejne żurawie, jeszcze bielik przegonił setki śmieszek, którym nagle do śmiechu nie było. Szmer wieczoru i przedzierające się przez koc czerwone promienie słońca zaczęły malować poszarzały świat. Wszystko nabrało sensu, wieczornego różu rozlanego w każdej możliwej szczelinie i w końcu w największym rozdarciu wyszło słońce. Na chwilę zapaliło zatokę żurawi. Ich tańce, okrzyki, kąpiele. Ruszyła też pijalnia wód stawowych, po powrocie z pól trawionych ukropem sierpniowego upału. Nagle wszystko gaśnie, ciemnieje, tylko rozmowa pary rozdziera delikatnie świat trzcinowisk. To jeszcze nie rykowisko. To tylko wieczorne mruczenie.
Ależ Pan potrafi przekazywać/pokazywać piękno świata!
Kojąca baśń.
dziękuję, ale ja piszę tylko o tym co widzę, słyszę i czasem wącham
Cukierkowy wieczór.