Kań wieczór nadrzeczny
Za pół godziny zachód
Czas biegnie wtedy najszybciej, słońce dotyka coraz niższych drzew
Jakby przez cały dzień nigdzie mu się nie spieszyło
Tylko teraz chowa się zlęknione
Zmrużone oczy nie patrzą przez zasłony z pomarańczy
Za ostro, światło brzytwą soczewki rozcina zachodnie niebo
Melancholia snuje się Wartą przez chwilę
Z wody odrywają się jętki i lecą bezradnie w nadziemną ciemność
Chichot kań napełnia dolinę
Rude i czarne w septecie gwiżdżą
Modulowane śpiewy drążą uszy nadrzecznych słuchaczy
Jedna przysiada, czeka nocy na suchych kikutach
Czeka aż słońce otoczy ją ostatnim ciepłem
Później już tylko noc, ciemność i czekanie
Grzechy kań dzieją się w dzień, nie w nocy
Teraz tylko ten śmiech w dolinie
Zdradza szaleństwo całego dnia
Śmiech nad minionym czasem
Historię zapisaną na falach rzeki
Tajemnicę rozbitą o źdźbła trzcin
Nasycone światłem i dźwiękiem słowa, iskrzący się gorący obraz. Cudownie opisany wieczór.