Drzewo – studium brzozy w burzowy dzień
Burzowe fronty przewijają się przez bocianie łąki dotykając cieniami chmur nieskoszonej jeszcze trawy. Włączają i wyłączają światło. Raz w kompletnym mroku, raz w pięknie oświetlonym pokoju gościnnym. W środku całej tej zielonej krainy stoi niewyraźna brzoza. Wytrzymała koszenie, intensywny wypas, wielkie maszyny rolnicze i leśne. Stoi tak od 2006 roku, może rok wcześniej. Ukryta za kratami wielkich przydrożnych trzcinników piaskowych. Wraz ze zmianą oświetlenia, z pozorną wędrówką słońca przebiera się w różne kolory. Wchodzi w jesień, żółknie, zrzuca liście, trwa naga przez zimę, by wiosną zazielenić swoje drobne odnóża. Najpiękniej jej jednak, kiedy pada deszcz i świeci słońce. Staje się wtedy soczyście zielona. Płacze deszczem. Przysiada na niej czasem dudek, potrzeszcz, gąsiorek. Czasem stado szpaków. Jedna jedyna brzoza brodawkowata. O białej korze zarysowanej czarnymi znamionami. Nie chcę podchodzić zbyt blisko z obiektywem, aby nie krzyczała, że za dobre szkła, że pokażą coś, czego nie chce pokazywać. Obok jakieś kamień polny niczym stół zaprasza do jej cienia, do wytchnienia w parny, gorący dzień przedwczesnych upałów. Za nią, gdzieś z tyłu mur brzozowego lasu. Tam jest ich więcej, analogicznie do róż Małego Księcia. Tu, na łące pozostanie jedna jedyna na zawsze.
Przepiękna całość. Opis i fotografie. Tyle światła, nastroju, magii…
Podobnie obserwowałam sobie inne drzewo.Rósł sobie dąb na miedzy, stanowił graniczne drzewo między polami. Był już rozłożysty i piękny i zaczął komuś przeszkadzać. Został ścięty. Wieje teraz pustką, ale mam w głowie jego fotograficzny wizerunek, wspomnienie. Pamiętam go.