Jedna, jedyna…
Jutro będzie ich już wiele. Kiedy idziesz przez łęg źródliskowy i widzisz, że spod zbutwiałych liści wychodzą już zielone strzały śnieżyc, to jest taki moment, kiedy pojawić się musi ta pierwsza kwitnąca. Szedłem dziś przez taki zawieszony jakby na wodzie łęg, czułem jak ziemia dudni pod kaloszami i od czasu do czasu trafiam jeszcze na opłatki lodu przykryte murszem. W uszach bębniły dzięcioły czarne, dzięcioły duże wybitnie terytorialne przeganiały się parami po najlepszych rewirach, kowaliki opanowały olchowe dziuple, a sikory z pierwszymi słońcami zaczęły głośno śpiewać. Wiosna pełną gębą. Jednak przez długi czas nie mogłem trafić na tę jedyną. Niektóre pączki były już mocno nabrzmiałe, jakby za chwilę dotyk słońca miał je otworzyć, ale pozostawały jednak zamknięte, woskowe i sprężyste. Jeszcze potrzeba kilku godzin. Dopiero za wykrotem, w miejscu nasłonecznionym i cichym wybuchła pięknem ta pierwsza, ta jedyna. Otwarte, delikatne płatki zapraszały do wnętrza, a tu nowe jeszcze pręciki swymi pomarańczowymi licami ukazywały piękno tego wiosennego cuda. Jedna z tysięcy, które jeszcze nie są gotowe. Za kilka dni już jej nie odnajdę. Będą ich tysiące. Trochę jak z różą u Małego Księcia. Jedna, jedyna chowana pod kloszem. Trochę się panoszyła swoją wyjątkowością. Cóż, wielkość naszego patrzenia, naszych planet ciągle się zmienia. Za chwilę łany śnieżyc zabiorą wyjątkowość tej jedynej. Pryśnie czar pięknej jedynaczki, wśród identycznie ubranych dam na bal. Ja jednak, cieszę się z dzisiejszego dnia. Od ponad 40. lat, każdego roku idę przywitać się ze śnieżycami, ale nigdy jeszcze nie było tak, że kwitł jeden, jedyny kwiat. Jutro pękną już inne i cały czar pryśnie. Pojawi się nowy czar – zaczarowany dywan z tych jakże cudownych roślin. Rzadki dywan i dość trudno dostępny.
17 lutego !!!! To i na dniach pojawią ropuchy szare i żaby trawne. W takim razie można już będzie ogłosić przedwiośnie :). A może i nawet wiosnę.