olśnienia – przebłyski – blaski
W nic nieznaczącym słońca zachodzie, w jednym z 344 wieczorów tego roku poza malowanym niebem niczego ważnego nie ma. Można patrzeć, można szukać kolorów i nic. Jaśniej, ciemniej, czerwono, pomarańczowo i nic. Emocje do samego zachodu dość tanie. Trochę cepeliowskie. Wiatr poprzesuwał horyzont. Kolory grają sobie po swojemu. Nie ma ptaków, nie ma nic. I nagle – to najlepsze słowo do tego, co dzieje się zawsze w przyrodzie – pojawia się czarna sylwetka kruczoczarnego kruka. Tylko ostre brzegi sylwetki idealnej. Cięte lotkami pomarańcze niebo na mniejsze fragmenty. Chwila olśnienia. Ptak, który ożywił zastygły w zachodzie krajobraz zaistniał w grudniowej świadomości. Odwrotność ognia w kominku. Statyczne tło i ON. Symbol życia dzikiego i niezależnego. Cały wieczór nagle ożył. Dynamiczny lot pokazał siłę wiatru, odległość i skalę. Ruch zmienia ocenę sytuacji. Wyzwala podążanie za poruszającym się obiektem. Oprócz podążania czyni też pożądanie. Oczekiwanie, że coś potrwa dłużej, że nigdy się nie skończy. Tylko, że wtedy chwila stanie się zastygłym w zimowym uścisku bezlistnym lasem. Zatem albo magia ulotnej chwili, albo bezpieczny dla oczu krajobraz. To już, jak kto woli.
No tak. Jak kto woli. Pomarańcze i żółcie zawsze piękne:)