Wiesiołkowe omamy
Podczas dnia zauważyłem na gruzowisku dość dużą kępę wiesiołków. Spieszyłem i nie mogłem się zatrzymać. Postanowiłem podjechać w nocy, z latarką, aby sprawdzić czy przypadkiem nie urzęduje tu jeszcze jakaś gąsienica postojaka wiesiołkowca. Larwy tych zawisaków wyłażą w nocy na swoje rośliny żywicielskie. Przy okazji chciałem posłuchać pierwszych oznak rykowiska. Na łące byki tłukły się w najlepsze i słychać było uderzenia tyk. Jednak wszystko odbywało się jeszcze w ciszy, tylko gdzieś zza światów słychać było pierwsze ryki. Takie na granicy słyszalności. Coś się zaczyna. Larwy nie było, liście nie bardzo objedzone, ale! W blasku przedzierającego się przez chmury księżyca, wszystkie stojące na baczność wiesiołki otworzyły maksymalnie swoje wielkie, żółte kwiaty i z daleka świeciły fosforyzującym blaskiem. Oczywiście zbyt delikatnym by odczytał to aparat na krótkim czasie, bo na dłuższy nie pozwalał wiatr niosący zmianę pogody. Może już dziś w nocy, a może dopiero jutro coś się zmieni. Ale chmury miały swój impet a i przy ziemi trawy zaczęły falować. Nocne świece, bo i tak te wiesiołki czasem się nazywa zaskoczyły mnie swoim blaskiem. Mogłem policzyć każdy kwiat i łatwiej byłoby to zrobić w nocy niż w dzień. Rozetka żółtych słońc pozaczepianych na niewidzialnych w ciemności podporach. Z bliska widać było jeszcze przylatującą małą ćmę i… roztaczał się dość upojny zapach, który wydzielały kwiaty. Nocny sposób na wabienie ciem. Zapach przyjemny, trochę apteczny z kwaśną nutką cytryny, ale jednak generalnie słodki. Aura wokół kępy wiesiołka była dość niezwykła, za to otocznie pełne gruzu już nie. W ciemności można to jednak znieść, w dzień myślę, że byłoby to trudne. Głowę zaprzątały myśli z dzieciństwa. Całkiem niedaleko znajduje się dawna kaplica z pochówkiem byłych właścicieli tutejszych dóbr. Zniszczona, splądrowana, z walającymi się niegdyś szczątkami budziła naturalny strach i odrazę. Dziś zarosła cała krzewami, z konturami ścian wbitymi w starodrzew. Budzi jednak jakąś nieprzyjemność. Trzaski zwierząt tam chodzących, przysłaniany chmurami księżyc i porywiste podmuchy wiatru sprawiały wrażanie, że dusze tych nieszczęśników, które pozostawiły sprofanowane szczątki błąkają się w poszukiwaniu jakiegoś szczęścia. Przeraziło mnie tylko to, że nie czułem strachu. Kiedyś, jeszcze w szkole wyjście w nocy do lasu, opodal „trupiarni” byłoby wyczynem robiącym wrażenie nawet na chłopakach z ósmej klasy. W nocy uśmiechnąłem się i pomyślałem sobie, że szkoda, że dorosłość zabiera emocje z dzieciństwa. Równocześnie ten brak strachu sprawia, że można oglądać rzeczy praktycznie niedostępne nawet dla okolicznych mieszkańców. Bo komu chciałoby się szukać szczęścia na gruzowisku, po nocy, koło „trupiarni”?
Dodam tylko, że oznaczenie do gatunku wiesiołków nie jest takie proste, a w dodatku te rośliny tworzą ze sobą mieszańce. Uprzedzam pytania i pozostaję przy nazwie rodzajowej. Choć można podejrzewać, że jest to wiesiołek dwuletni. Dawno zawleczona roślina do ogródków i rozwleczona po Europie. Oprócz niego mamy jeszcze około 30 gatunków wiesiołków z tak egzotycznymi nazwami jak wiesiołek nyski, wrocławski czy turoszowski.
Ważne, że nocą też można zobaczyć piękne rzeczy.
Bardzo dziękuję. Dla Pana również dobrej pogody i niesamowitych chwil na łonie Natury.
Dzień dobry,
wiesiołkowe omamy wywołały wspomnienia, a w zasadzie uczyniła to noc, o której Pan pisze. Moja dorosłość niestety nie zabrała emocji z dzieciństwa i w dalszym ciągu ogarnia mnie strach przed nocnymi wyprawami, choć liczę już wiosen 40+ Pocieszające jest to, że bywa, iż zdobędę się na odwagę, podsycaną przeróżnymi pragnieniami, jak choćby obserwacja żurawi, ulatujących z noclegowiska :)… A było to tak: Mając w pamięci słowa Kolegi: “Weź dwa kije w ręce i lornetkę na szyję…”, wzięłam śpiwór, latarkę i cztery baterie R20, które miały uchronić mnie przed zawałem, w razie gdyby gdzieś w trzcinach padła mi latarka… Droga dłużyła się strasznie, ale Barycz ma zawsze w zanadrzu mgły, które rozwiały nudę… Zresztą nie tylko one przyczyniły się do tego… Bossskie poroże ze swoimi haremem w ilości sztuk 4 sprawiły, iż wyzwoliłam się w końcu z resztek Morfeusza… Stałam i patrzyłam, jak jedna po drugiej z gracją przebiegają drogę i skupiają się wokół swojego pana i władcy… A później to już tylko oszronione łąki i szalony futrzak, który nie mógł się zdecydować, w którą stronę uciekać… Po dotarciu na miejsce, oczom moim ukazała się wieża widokowa, której 3 tygodnie wcześniej jeszcze nie było, a dalej to już tylko masakra i rzeź… Ktoś wyciął trzciny robiąc sobie wjazd na “ptasią plażę”… Jak tylko postawiłam na niej stopę, żurawie w oddali zaczęły ujadać, ale po chwili wszystko ucichło… Leżąc tam i próbując zasnąć, czułam się kompletnie naga…Trzciny dawały rewelacyjną osłonę i poczucie bezpieczeństwa, a teraz?…Teraz to tylko gwiazdy, księżyc i zapach ptasich odchodów ;)… W dodatku w głowie ciągle słyszałam głos Hetfielda: “Say your prayers little one, don’t forget my son to include everyone…Sleep with one eye open, gripping your pillow tight…Exit light, enter night, grain of sand…” A moja wyobraźnia szalała nasłuchując kroków sandman’a ;)… No i zaczęłam najnormalniej w świecie bać się… Jak baba… I jak baba, drżąc z zimna, opuściłam swoje stanowisko, nie czekając świtu i nie widząc wzlatujących w przestworza żurawi… W drodze powrotnej, kolejny szalejący futrzak i kolejne cudne poroże… Tak jakby ktoś przewijał film… Od tamtego czasu minęło już kilka lat, a ja ciągle rozmyślam nad żurawiami na noclegowisku, nie daje mi to spokoju I coś czuję, że w tym roku podejmę kolejną próbę Noc ma wielką moc!
Z serdecznymi pozdrowieniami,
joaNNa
Tak czy inaczej trzeba uważać. Warto pamiętać też, że wejście w trzciny do rezerwatu, bez pozwolenia może mieć później niemiłe reperkusje. Mogę życzyć tylko dobrej pogody.
A ja nadal mam cykora w nocy, a tak serio to mistrzostwo świata dzisiaj Opis bomba. Poczułam zapach. Cudo, wygląda na pierwszy rzut oka jak podwodny świat kiedyś przez Pana sfotografowany.