W krainie kruszczyka sinego i gza bydlęcego!
W tym lesie zawsze dzieją się baśniowe rzeczy. Jeszcze tydzień temu widziałem tu kilka rozwijających się kruszczyków sinych. Wiele było też zgryzionych przez sarny. Dziś, kiedy pojawiłem się w ciemnym, grabowym lesie doznałem lekkiego wstrząsu. Wszystkie pędy kruszczyków sinych zostały zjedzone! Widziałem kiedyś naocznie jak z wielkim namaszczeniem odzyskuje z tych storczyków wodę spacerująca sarna. Wokół buchtowiska dzików, zwłaszcza na dnie wysychającego źródliska. Pierwsza myśl, która przyszła mi do głowy, to że już w tym roku nie zobaczę moich ulubionych storczyków. Krążyłem wokół i czułem jakby wszystkie, te piękne kwiaty gdzieś wyjechały i miały powrócić dopiero za rok! Oj święty Antoni mógłby zadziałać przynajmniej doraźnie i tak też sobie pomyślałem z uśmiechem. I… W cieniu wielkiego grabu dostrzegłem ostatni kwitnący okaz. Wysoki, górujący nad ubogim w inne rośliny dnem lasu. Do tego, co chwilę docierały do niego przefiltrowane przez liście promienie kładącego się już słońca. Zamarłem i czekałem na zmieniający się obraz, na każdy błysk, który na sekundę rozświetlał zapalony kwiatami „kłos” kruszczyka. Chwile zamieniały się w minuty, a te w jeszcze dłuższy czas. Czułem się jak na spektaklu teatralnym z niezwykle dobranym oświetleniem. W zasadzie monodram ocalałego, ostatniego kruszczyka trwał w zapadającym słońcu jak zaczarowany. W czarnym lesie kompletna cisza. Czasem cały las napełniał się szeptem upadających nasion grabu, a nagły okrzyk grubodzioba świdrował uszy niczym przelatujący odrzutowiec. Znów zapadała cisza. Wielkie ćmy, płoszone upadającymi nasionami grabów i niedojrzałych żołędzi z pobliskich dębów, zmieniały kolejne pnie i przysiadały po zacienionej stronie. Kręciły się jak duchy i znikały gdzieś za kolejnymi kłodami grabów. W oknie, rozświetlonym przez wdzierające się promienie słońca przysiadł na chwilę admirał jakby chciał oznajmić kolorowymi skrzydłami, że ten płat oświetlonej powierzchni jest tylko jego. Zdawało się, że to właśnie ćmy i motyle robią szum. Nawet mrówki spacerujące po kruszczyku zdawały się jakoś głośno stąpać. Gdzieś zza pleców zaczął dobiegać do mnie głos malutkiego strumyka, który zaczął się nagle przelewać przez stare liście. Woda nazbierała się w zagłębieniu i nagle przelała się przez mikro wodospad na niewielkim patyczku. Znów zapadła cisza. Gdzieś z bardzo daleka słychać było odgłosy niewielkiej wsi. Jak zawiał wiatr do grabowej ciemnicy dochodziły stłumione okrzyki dzieci z jakiegoś baseniku, piejący kogut i ujadający przez chwilę pies. Wszystkie te głosy były jakieś podprogowe, wymagające wielkiego skupienia. W pewnym momencie w pobliżu kruszczyka sinego zaczęły wędrować dwie tegoroczne ropuchy szare. Każda poszła we właściwą sobie stronę, ale w przeciwnych zupełnie do siebie kierunkach. Widać dyspersja nie jedno ma imię. Kruszczyk kwitł sobie w najlepsze, a mrówki próbowały wyciągać z niego pyłkowiny, lub co bardziej prawdopodobne, to pyłkowiny próbowały uczepić się do podróżujących w różne strony mrówek. Przez chwilę zaszeleściła mi za głową jakaś ważka, która wpadała na sekundę sprawdzić, co dzieje się w tej części baśniowej grabiny. I myślałem, że już nie wyjadę z lasu, bo obrazy za storczykiem zmieniały się jak w kalejdoskopie, w których lusterka zmieniały obraz zgodnie z ruchem Ziemi. Nagle, z tego świata, z tego fotoplastykonu wyrwało mnie ciężkie brzęczenie. Wielki giez ugryzł mnie w ramię. Zaczął śpiewać kowalik i stukać w konary, dzieci zaczęły drzeć się okropnie ciesząc się z tego, że w baseniku przez małą dziurkę ubywa wody. Drugi pies włączył się do wspólnego ujadania, a las jakby się rozjaśnił. Zakląłem z bólu siarczyście, wyprostowałem się, złożyłem statyw w trzy sekundy i najkrótszą drogą wracałem do rzeczywistości. Nie wiem, czy ten ostatni kruszczyk był naprawdę, czy to tylko moje urojenia po kilkunastogodzinnym dniu pracy w tym wszechogarniającym nas upale. Siny był owszem, ślad po gzie! A siniak cicho nadawał z lasu “gołub” “gołub”…
a fotografia śliczna
Ale opis! Jak filmowa scena, podróż z realności w baśń a potem w mocno dotkliwą realność. Pięknie namalowane:)
Widzisz Krzysztofie, ja bym po 15 minutach czekania użył blendy, z Ciebie to jednak prawdziwy romantyk. Pozdrawiam!