Żółta maligna
Roztańczone fotony, które jeszcze 8 minut i 22 sekundy temu gotowały się plazmie Słońca, dotarły do malutkich słoneczek na kosmatych łodyżkach. Rozświetliły ich płatki, zatrzymały się w szeroko rozdętych kielichach i namalowały świat blików, poświatę ze słonecznej korony. Każdy foton dotykał delikatnie kropelek rosy. Jedne zaczynały świecić, inne wyparowywały i zabierały ze sobą tajemniczą energię. Żółte przyciąga żółte, podobne łączy się z podobnym jak mówią chemicy, a pierwiosnka lekarska łączy się ze słońcem. Kwiaty były jeszcze w malignie. Sennie budziły się w pierwszych porannych promieniach. Oddawały swą wilgoć, ale nabierały koloru i otwierały szeroko swoje płatki. Las napełniał się wszystkimi odcieniami żółtego. Zeszłoroczne liście parowały tworząc woal wokół prymulek. Stworzył się jakiś pas delikatnej mgły, tak do 30 centymetrów nad ziemią. Pod liśćmi jeszcze noc, nad kwiatami już dzień, a pomiędzy baśń, gdzie leniwe pająki obmywały swoje szczękoczułki przed szykowaną napaścią na budzące się muchówki. Roztargniony biegacz, trochę pijanym poszóstnym krokiem odbił od rozwijających się świeżych liści. Pierwsza kukułka dała sygnał dla zbliżającego się maja, a szpak jakby na komendę zaczął naśladować odzywające się w locie żołny. Udawał też żurawia i wilgę, które przeplatał stękaniem łyski. Biedronki prostowały zaśnięte odnóża. A ja leżałem w tej warstwie łączącej dzień z nocą i nie miałem najmniejszej ochoty myśleć o pracy, obowiązkach, terminach, umowach, mailach i tym wszystkim, co wyznacza godziny pracy. Też chciałem, choć przez chwilę trwać w żółtej malignie.
nastrojowe, narkotyczne