Został na lodzie…
Staw kurczył się z każdą godziną. Na wodzie rzeźbił się lód. Gdzieś przy brzegach rozkruszone falą, małe kry zbudowały niewielkie zapory. Reszta stawu pokryła się, nowym przezroczystym szkłem. Tylko przy mnichach sączyła się ciągle żywa woda. Gdzieś z oddali słychać było już szum lotek i zbliżające się łabędzie nieme. Poszukiwały miejsca do wylądowania. Cienki lód! Szeroko rozstawione błony pławne na palcach miały zanurzyć się w wodnej kąpieli. Jakież było zdziwienie na dziobie łabędzia, kiedy lądowanie okazało się wyczynem panczenisty. Patrzyłem z ciekawością, czy nowy lód się załamie. W końcu około 10 kilogramów łabędzia, to nie tak mało. Łabędź po lądowaniu długo patrzył w lustro pokrywy lodowej. Pogodził się jednak z faktem, że woda ma inne fazy skupienia i przystąpił do czyszczenia piór. Białe na białym. Zimne na zimnym. I tylko czarne nogi wydawały się wrastać w skorupę skondensowanego zimna. Potem już tylko zrobiło się ciemno i biel została przykryta czernią. Obrazek stawowy. Zimowy. Styczniowy. I tak łabędź został na lodzie. Na noc.
Nie obawia się Pan, że może przymarznąć?
Nie.
Kolejne piękne zdjęcie tylko czekać na kolejne.
Piękna fotografia…to już drugi (po czapli na wodzie) mój faworyt. Białe na białym
i odbicie.Subtelne.