Spotkanie z modraszką
Szybkie, nagłe, niespodziewane. Mżawka, chłód wdzierający się przez rozpięty polar i drobne trzcinki na śródpolnym oczku wodnym. Najpierw był głos. Delikatne nawoływanie, do drugiego osobnika. Chwila zastanowienia i pojawiała się na skraju żółknących trzcin, w ochrach jesieni, w brązach zakończonego niedawno lata. W całym tym smutnym anturażu dżdżystej jesieni, spotkanie wydawało się być czymś niezwykłym. Chwila zatrzymana na dłużej, oczywiście tylko w pamięci, bo modraszka jak szybko się pojawiała, tak szybko zniknęła. Zostawiała tylko niebieski ślad swojej czuprynki. Patrzyła przez ułamki sekund prosto w obiektyw i zignorowała wielkie szkło, zajęła się przeczesywaniem źdźbeł i upadających pod ciężarem deszczu liści. Szybki zwrot i pozostała już tylko głucha cisza, szarość dnia i odległy krzyk kruka atakującego bielika. Rozpadało się na dobre. Nic więcej się nie pojawiło, nic więcej nie zagrało.
Śliczny kolorowy, czupurny akcencik:)