Kanie, czubajki, sowy…, królowe i konie
Oj, wielbicieli tych grzybów są tysiące. Czasem kania, rzadziej muchomor sromotnikowy na patelni. Smażenie musi być. Dziś patrzyłem na setki tych grzybów. Nikt ich nie zbierał. Są stare wysychające, wielkie jędrne, w kulach, w kuleczkach, w czapkach. Są na całym wielkim pastwisku. Kapelusze świecące bielą na całej łące, mienią się jak mleczne klosze zawieszone pod sufitem. Tu jakby sufit ktoś położył na podłodze, a lampy wyrwały się grawitacji. Smukła noga i wielki kapelusz królowej Elżbiety. Wszystko to pasuje do wyścigów konnych i całego tego „partynickiego*” świata. Kobiety i mężczyźni wytwornie spoglądający na pasące się opodal konie. Zadałem sobie dość głupie pytanie – czy zapatrzeni w konie obserwatorzy zainspirowali się kaniami i nakryli sobie głowy kapeluszami? Pewnie nie, ale sama myśl jest intrygująca. Czubate czubajki i siedzące rozłożyste sowy wgapione w tabun półdzikich koni i rumaków. Taki dziś miałem widok: parada kapeluszy. Niektóre odważnie wielkie, inne akurat, jeszcze inne przyciasne, z podwiniętym rondem. Celebryckie stroje, ale trafiają się też berety. Choć w tych, pewnie na Służewcu nie jest zbyt elegancko.
Ciekaw jestem czy po tym wpisie na łąkach pojawią się tłumy amatorów przykręcania śruby wątrobie. Smacznego.
*Tor wyścigów konnych we Wrocławiu znajduje się na Partynicach.
…ale fajne. I nie zbiera Pan ich i nie smaży? Niespotykane wręcz. Wychodzi na to, że w dzieciństwie przykręcano śruby mojej wątrobie:-) Nie wiem jak wątroba, ale kubki smakowe lubiły takie kotlety. I zatęskniłam za lasem i wyprawie na maślaki, a nie mam kiedy.