Jeno ci brak ojczystej ziemi
Patrzyliśmy sobie w oczy przez długą chwilę. Udawał, że go nie ma. Potem podniósł na chwilę głowę i znów pokazywał mi, że to nie on, że to jego wirtualny wizerunek pozostał na dnie lasu. W końcu poszliśmy sobie w swoje strony. Wróciłem jeszcze na chwilę, by sprawdzić jego stan, ale nie było nawet wirtualnej poświaty. Jenot, bo to on dziś pojawił się tutaj, to piękne zwierzę, ale być go u nas nie powinno. Pochodzi z Dalekiego Wschodu, gdzie ma kilka podgatunków i wiele interesujących nazw: tanuki, szop ussuryjski, lis japoński a i u nas nazywany jest także junatem czy kunopsem. W 1939 sprowadzono go do europejskiej części ZSRR. Oczywiście z myślą o futrach. Jenot odnalazł w Europie swoją niszę i rozprzestrzenił się w kierunku Niemiec, Rumunii, a także w kierunku Finlandii. W pierwszej chwili chciałem napisać, że zgubiło go futro. Jednak po chwili przyszło mi do głowy, że futro zgubiło pojedyncze osobniki, ale gatunek wygrał na tym ogromnie. Kolonizacja nowych obszarów, to dla jenota sukces. To zwycięstwo, to wielka przegrana rodzimych zwierząt i człowieka. Moda na futra na szczęście mija, ale gatunek obcy pozostał. Jenota fotografowałem oparty o czeremchę amerykańską. Kiedy ją sprowadzano, nikt nie myślał konsekwencjach. Ponoć nawet było takie powiedzenie na uzasadnienie podszytu z czeremchy “Kto ma w lesie ciemno, ten ma w głowie jasno”. Dziś trzeba walczyć z ekspansją czeremchy, bo nikt nie zablokował ciemności w głowach ówczesnych decydujących. Jenot piękny, to prawda, ale wolałbym go fotografować w jego ojczyźnie. Przebarwiającą się jesienią czeremchę amerykańską także, w jej rodzimym areale.
Spotkanie niesamowite, zwierzak urokliwy, ale zagrożenie dla bioróżnorodności aktualne.