Perseidy Perseidami, ale nocne odgłosy to było coś
Jak każdego roku gapiłem się w niebo w poszukiwaniu spadających “gwiazd”. Rzeczywiście, co jakiś czas coś spadało. Z tym, że bolidów ogromnych nie było. Było za to wiele odgłosów. W pobliskiej kukurydzy ucztowały dziki. Stara locha, co jakiś czas musztrowała chrumkające maluchy. Nawet nie reagowały jak podszedłem blisko. Jadły. Mlaskanie, ciamkanie rozchodziło się po okolicy. Czasem jakiś dzik denerwował się na innego i słychać było ryczący ryk tego drugiego. Ugryziony kwiczał na cały ryj. Z oddali szczekał zaniepokojony kozioł, potem jeszcze jeden, ale już tryumfalnie. Swój koncert do wschodzącego księżyca zagrały żurawie, a tuż za nimi słychać było rżące na pastwisku konie. Największym jednak zaskoczeniem tej nocy był głos lelka, który “kiknął” kilka razy nad ścierniskami i poleciał szukać swoich ciem. Po ulewach ożywiły się też kumaki w oczkach wodnych, a żaby zielone rozrechotały się na dobre. Czasem coś z nieba spadło. Czasem pomarudził młody bocian na gnieździe, który ciągle jeszcze nie lata, a stare bociany klekotały do przelatujących samolotów. Jeszcze tylko zaszczekał lis, ten od “sąsiadowych” kur, których już prawie nie ma i księżyc rozświetlił niebo. Taka chwila przed północą. Cicho nie było, choć noc była cicha.
Aż w głowie się kręci od zakręconych gwiazd
Dało się uchwycić. Spadają…ale ładnie. Trzeba było nagrać taką atrakcję. Zdjęcie bocianiego gniazda w takiej scenerii…ech.