Certoliłem się z nimi dwa dni – CERTY
Widok niebywały, kiedy kilkaset ryb tłoczy się naraz przy kamieniach w bystrym nurcie jednej z wolniejszych rzek naszego kraju – Baryczy. Przez kilka dni będzie trwał ten ichtiologiczny cud. Tarło cert jest bardzo widowiskowe. Wybarwione, mocno skontrastowane samce z tłoczą się przy połyskujących samicach, żeby być pierwszym, żeby to właśnie jego geny trafiły do składanej ikry. Od czasu do czasu jedna z ryb przewraca się na boku, odbijając jak lustro promienie słońca. Reszta, trzyma się bystrza, jakby były uwiązane niewidzialnymi linami gdzieś do dna. Całe stado trzyma się bardzo blisko razem. Gdy się przyjrzymy i zauważymy różnice w wielkości i płci, okaże się, że jest tam jakaś prawidłowość, jakiś sposób na zmianę miejsca i zbliżenie się do kamoli, przy których samice składają ikrę. Trudno oderwać wzrok od tych wędrownych ryb, w końcu widzi się je bardzo rzadko, a tarło temu wyraźnie sprzyja. Widok cieszy tym bardziej, że maluchy jeszcze w pierwszym roku odpłyną do morza i dopiero po około 6 latach wrócą na tarło do swojej rodzimej rzeki. Mam nadzieję, że kolejne pokolenia będą wracały do bystrzy, jakże rzadkich w powolnych nizinnych rzekach. Gdy odpłynęły, wokół kamieni pojawiły się okonie i płocie, które jadły dostępną dla nich ikrę. Ciekawe, ilu osobnikom uda się wrócić za kilka lat. Co interesujące certom towarzyszyły, trochę z boku jak ochrona, dość duże klenie, które widać interesowały się podobnie jak ja tym zjawiskiem. W tłumie, zawsze coś się zgubi i może kleniowi uda się coś przekąsić. Warto tu przypomnieć, że ryby,które większość czasu spędzają w wodzie słonej/słonawej, a na tarło schodzą do słodkowodnych rzek, nazywa się organizmami anadromicznymi. Certa należy właśnie do takich ryb, podobnie jak łosoś czy mało znana aloza. “Anadrom” to organizm idący pod prąd. Czasem warto, choć na krótko, pójść pod prąd i zobaczyć, jak to będzie. Zrobiłem tak właśnie i czekałem na nie “pod prąd” dwie godziny pod wodą, trochę na fajce, trochę na butli. Jednak mętna woda nie pozwoliła na zarejestrowanie cudu. Nawet własnej twarzy w aparacie nie można było zobaczyć z trzydziestu centymetrów. Ale z dnia na dzień woda w rzece się oczyszcza i jak nie będzie ulewnego deszczu, być może jeszcze wrócę na żwirowe dno. Trzeba włożyć sporo wysiłku, by utrzymać się w bystrzu, w jednym miejscu. Już wiem, że muszę dokupić kilka kilogramów ołowiu, by się dociążyć w rwącej wodzie. A certy bez balastu krążyły tam jak baletnice. Lekko, z pomarańczowymi płetwami niczym baletowe tutu, tańczyły swój godowy taniec. Nie mam widać odpowiedniego certyfikatu i muszę certolić się z nimi jeszcze jakiś czas, aż w końcu będę jak kleń tuż obok.
Ależ te złote samice to już cud!
Pięknie błyszczą.