Zapach wiosny – następny taki dopiero za rok
Kilka dni temu wędrowałem po grądach i łęgach nadodrzańskich. Tu młode żurawie, tam kania ruda, traszki grzebieniaste, zimorodek i zieleń, która jeszcze niedawno schowana w pąkach przed zimnem, wybuchła z całym swoim, chlorofilowym natężeniem. Zazieleniło się runo, zazielenił się podszyt, korony nabierają zielonych odcieni. Z każdym dniem barwy połączą się w jedną rozbuchaną, rozbudzoną do życia wilgocią i ciepłem zieleń. W tej zieleni zacząłem dostrzegać resztki kwiatostanów kokoryczy pustych i z niemałym żalem, wróciłem do czasu, kiedy to dominowały kolory szalejących tuż nad ziemią barwnych kwiatów. Biel, biel wpadająca w zieleń, kość słoniowa, róż, fiolet, lila, purpura, czerwona kapusta. Jeden gatunek, a tyle możliwości. W tej ferii kolorów, w kakofonii bzyczenia pszczół i trzmieli, w bębnieniu ciszą dzięciołka i w rozdzierającym tuż za uchem śpiewie strzyżyka roznosił się zapach wiosny. Kokorycze w wilgotnym powietrzu siały swoją delikatną woń, która raz po raz, wraz z lekkim wiatrem była przyćmiewana zapachem pierwszych kwiatów czeremchy. Kolory kokoryczy zlewały się z niewidzialnym zapachem i tworzyły zawiesinę fioletowo-białą w gęstym, mglistym powietrzu. Wszystko falowało swoim własnym rytmem. Trzmiel zdawał się pływać w kolorowej atmosferze i mocno angażował się w proces zapylania. W zamian korzystał z całej słodyczy głębokich kwiatów, które wydawały się niedostępne dla innych owadów. Czas zabrał jednak ten spektakl topiąc go w lejącej się z ziemi zieleni. Zmysłowy świat kokoryczy zachęcał do wkraczania w głąb gęstego runa, gęstego powietrza, gęstych kolorów i gęstych, kipiących zapachów wiosny. Za rok znów się powtórzy. Musiałem wrócić do obrazka sprzed kilku tygodni. Nie do jednego, ale do różnych światów kokoryczy.
…ale jak wszystko w tym chłodzie? Nie mrożą się barwy i zapachy?
Kokoryczy nie widuję. Takie przepiękne dywany jak te a wcześniej pierwiosnkowe to chyba tylko w snach:)