Chybarium rzekotki…
Podążałem za nią kilkaset metrów. Wędrowała w kierunku oczka wodnego. Rozdęty nieco worek rezonansowy wskazywałby na samca. Kilkanaście kroków przed zbiornikiem rzekotka zatrzymała się na chwilę, na butwiejącym pniu wierzby i dość długo spoglądała w kierunku oczka z kumakami. Chyba skoczy, chyba się nie zatrzyma. Chyba nie zostanie na chybotliwym płacie kory. Chybarium płaza. Przyjęła pozycję… i poszybowała do swojego wiosennego raju. To był skok do emocji, do chóralnych śpiewów i odsłonięcia swojej własnej, drzewnej tajemnicy. Odwaga trochę wymuszona hormonami, ale jak tu nie ryzykować, kiedy wszyscy już siedzą w wodzie i zrobią wszystko co w ich mocy by przekazać geny. Czy był to skok do wolności? Czy skok do zniewolenia? Tego nie wiem. Ta chwila zamyślenia na korze wierzby i później szybki skipping do wody, nie zostawiały złudzeń o podjętej decyzji.