Ważki karbońskie
Nie wszystko o czym pomyślę, jestem w stanie zilustrować. Ważki karbońskie pojawiły mi się w głowie, kiedy jakiś czas temu wracając z terenu, na niebie leciały trzy helikoptery. Po jesiennych szablakach pozostały już tylko czerwone cienie na trzcinach, a na niebie przetaczały się ryczące mechaniczne ważki. W późnym karbonie, tak około 300 mln lat temu wśród skrzypów, mchów i paproci (nie, nie nie byli to Żwirek i Muchomorek)przemierzały ówczesny świat i patrolowały ogromne ważki. Ich skamieliny zachowały się w pokładach węgla, gdzie największe znane np.: Meganeura monyi osiągały blisko 70 cm (ponoć 67 cm). Taką rozpiętość mają dziś nasze kawki. Były jak drony, które mając doskonały wzrok i nieskładane jak helikoptery rotory ze skrzydeł, były zwinnymi i pewnie skutecznymi drapieżnikami. Szkoda, że ich dziś nie ma. Największe obecnie ważki mają ok 17 cm rozpiętości skrzydeł. Karbońskie ważki nie odbiegały budową, aż tak bardzo od dzisiejszych. Tyle milionów lat, a plan budowy zachował się do dziś. Bardzo ważny jest dobry projekt. Te sprawdzone wydają się być niezniszczalne. Szaro i buro za oknem, stąd myśli o gorącym karbonie. Taki mały karbon jest dziś na starorzeczach odrzańskich, porośniętych skrzypem bagiennym. Te rośliny, niektóre metrowej i większej wysokości tworzą łany jednogatunkowe. Opary porannych mgieł, skrzypy i pokryte kropelkami rosy ważki wydawały się być ilustracją karbonu. Delikatny wiatr poruszał łodygami skrzypów i całe starorzecze tańczyło jak tancerze Piny Bausch. Nie były to walce i breakdance. To był taniec nowoczesny, pozornie nieskładny, pełen przeszkód i żywiołów. Być może tak wyglądały w powiększaniu karbońskie bagna. Być może.
Nic nie pozostaje tylko zamknąć oczy i wyobrazić sobie jak przelatuje nad nami taka ważka której towarzyszy przerażające brzęczenie.
przyjdzie i nas zje