Ptaki Alfreda
Patrzyłem dziś na to co dzieje się nad taflą stawu i przeszedł mnie dreszcz. Mewy na tle niespokojnego, jesiennego nieba mają w sobie coś niesamowitego, dzikiego, nieprzewidywalnego. Wtedy zawsze wraca mi film Alfreda Hitchcocka “Ptaki”. Oczywiście oprócz mew wrażenie robią jeszcze stada krukowatych. Tak czy inaczej, gdy stado mew leci prosto na Ciebie to euforia tego widoku i entropia nieprzewidywalnych ruchów podnosi ciśnienie. Wszystkie nagle z tego nieba spadły na taflę pozostałej wody, coś zjadły i poleciały. Znów nie były zainteresowane obserwatorami. Wiem, że nie powinno się dokarmiać ptaków, ale mewy nad morzem i kawałek chleba to streszczenie filmu Alfreda. Dziś dodatkowo silny wiatr, więc widoki mew nad morzem musiały być dramatyczne. Dramatyczne były też losy ludzi w północnej Polsce i praca tych wszystkich służb co musiały usunąć powalone drzewa i przywrócić prąd.
Kiedyś w Norwegii przeżyłam tego rodzaju niepokój. Na pustej drodze, gdzie samochody przejeżdżały rzadko, a autobusów i ludzi nie było prawie wcale, pod wiatą przystanku zobaczyłam duże pisklę. Zbliżając się do niego nie zauważyłam na latarni dużej mewy, która gwałtownie zerwała się do lotu i z piskiem leciała w moją stronę.
Zasłaniając głowę rękami odsunęłam się od pisklaka a mewa wróciła na latarnię.
Za każdym razem, gdy próbowałam się poruszyć działo się to samo. I nikogo na drodze.Wtedy też przypomniał mi się Hitchcock i nawet nie trzeba było całego stada, żeby mnie przestraszyć. Wszystko skończyło się dobrze, bo mała mewa wyszła spod wiaty a duża czekała aż tamta przejdzie przez ulicę. Pewnie tam wśród kamieni było gniazdo. Taki mały wakacyjny dreszczyk