dzike życie
Po dniu w terenie (ok, byłem chwilkę w mieście), szarówce za oknem samochodu jakoś trudno sobie wyobrazić, że coś przyrodniczego może się wydarzyć. W szaro-burym krajobrazie pojawiły się trzy, czarne kule, które przesuwały się równolegle do mojego kierunku jazdy. Jeden większy, czarny, drugi mniejszy brązowo-czarny i najmniejszy ciemny z prześwitującymi pasami. Taka resztka, pamiątka z dzieciństwa. Uśmiechnąłem się i zamiast skręcić do domu, skręciłem w prawo, w wąską drogę. Kulki przesuwały się wzdłuż szerokiej miedzy. Błysk, ustalenie kierunku wiatru i już wiedziałem, że do auta nie wrócę. Mimo ciemności zabrałem aparat widząc, że na czułość liczyć nie mogę. Czułość na poziomie 10000! W życiu super, ale nie w aparacie. Gdy przechodziłem przez rów przypomniałem sobie zdarzenie sprzed lat. Zabrałem przyjaciół na rykowisko, byki ryczały a tuż obok w olsie usłyszeliśmy idące dziki. Marzenie, księżyc, mgła chrumkanie dzików, więc wydałem „komendę” podejdźmy do nich? Usłyszałem –jak to? – Uciekajmy! Dziki! Dziki! Obie strony były zdziwione – odpowiedziałem (w tym duchu, bo słów dziś nie pamiętam) – jak to? Dużo ich tam jest, trzeba je zobaczyć, powąchać, posłuchać. Na szczęście poszliśmy w ich kierunku (na szczęście dla mnie), na szczęście dla pozostałej części grupy dziki miały cos do załatwiania po drugiej stronie cieku i poszły sobie w bagna (na szczęście dla dzików). Dziś uśmiechając się szedłem już około kilometra pod wiatr, wzdłuż trzcin, gdy doszedłem do skraju łanu pożółkłych badyli, zobaczyłem grzbiety swoich kul, zakończonych jakże istotnym narzędziem – RYJEM! A że karnawał! „Ryjo de Janeiro”! Poszedłem dalej, cicho w ich kierunku. Dziki zanurzone były w głębokiej bruździe na granicy pola i trzcinowiska. Szaro, słychać ich chrumkanie! Halsując w ich kierunku, bo już nie mogłem liczyć na pomoc Eola, wolniutko podchodziłem do trzcin. Szukały pożywienia w zmarzniętej grudzie. 20m, pstryk, szaro-buro, pstryk, czułość upadła zupełnie a największy nagle głowę podnosi i wącha. Równoległy wiatr na szczęście nie zaniósł mojego ulubionego zapachu „code” w nozdrza gniazdka elektrycznego i dzik wrócił do poszukiwań. Jeszcze metr, metr, kolejny, podniesiona głowa, metr. Patrzą dwa, najmniejszy schował się cały w bruździe. Ciemno, migawka wyzwoliła w nich zaniepokojenie, na fotki już za ciemno. Czułość nie dała rady. Około 5-6 od dużego. Już nie pstrykam, patrzymy sobie w oczy. On mruży by mnie rozpoznać, ja otwieram by się nim nacieszyć. On wystawia nos i ja też. Wiatr ustał na moment, poczułem zapach przyprawy maggi. O, to znaczy, że locha. Średni ocknął się, że ma widownię i uskoczył w trzciny, mały ryje, duża patrzy mi w oczy. Wolno się wycofuje. Patrzy na mnie przez źdźbła trzcin, oczy chowają się w falowaniu roślin, znów wychodzą. Nagle jeden podmuch wiatru z mojego kierunku i jak klocki domino dziki rozsypały się w trzcinowisku. Mały podniósł ryj i w tym samym momencie był już ze 20 dalej. Ciemno! Mieszkańców Trójmiasta, czy innych miast, w których dziki przychodzą do ogródków i wyjadają cebule tulipanów to nie zdziwi. U mnie w dolinie na szczęście dziki prowadzą dzikie życie i ciągle jeszcze można mieć radość z zaglądania do ich świata.