Dbaj o bociany – blog przyrodniczy Krzysztofa Koniecznego o niesamowitym świecie wokół bocianiego gniazda. Patronat: Grupa Energa

poniedziałek

11

Listopad

2013

0

Strachy, wilki i drzewa!

W puszczy

10 dzień miesiąca ma swój wymiar, dla odmiany coś o wiośnie, strachu i mocnych przeżyciach z przed ponad 10 lat.

Wtedy był 10 kwietnia i było około pełni. Policzenie żurawi w puszczy jest ciekawym wydarzeniem i trzeba bardzo, bardzo metodycznie podchodzić do badań. Jak? Bardzo prosto. Trzeba godzinę przed świtem być w terenie i cichutko słuchać skąd krzyczy para ptaków. A krzyczy pięknym antyfonalnym głosem (takie antyfony w naszym kraju ma tylko żuraw – dwa ptaki drą się równocześnie tworząc jeden głos) przy samym gnieździe, i tylko przez może godzinę. Wtedy można stwierdzić, że ta para jest lęgowa i można szukać gniazda.

Ale po puszczy nie wolno jeździć autem, tylko rowerem. Jak dojechać 15 km, aby być godzinę przed świtem? Trudno. Więc można spać w lesie a na miejscu pojawić się dzień wcześniej wieczorem. Nie ma dla mnie problemu biegać nocą po lesie. Jeśli w lesie można się czegoś bać to jedynie ludzi.

Więc po paru dniach w puszczy przyszedł czas na te najdalsze rejony. I przyszedł czas na spanie w lesie. W chłodny, wilgotny wieczór w dolinie Narewki na skraju lasu, tuż przy dużym dębie odstawiłem rower, wdrapałem się na wielkie drzewo i na poziomym konarze usiadłem opierając się o główny pień. Gdy szarość opanowywała dolinę i czarną już wtedy puszczę, kiedy drozdy kończyły swe śpiewy, a śpiewają wtedy tylko te drozdy śpiewaki, które mają samice i kiedy w szmerze wieczoru pozostały na ptasiej scenie rudziki przecinając pastelowym głosem cały podszyt puszczy odezwała się pierwsza sóweczka, fi fii fii, fi fiii itd. Raj dla ornitologa, raj dla uszu i raj dla duszy, (jeśli ona jest). Gdy szarość zamienia się w antracyt i oczy widzą już tylko na 50 cm wtedy wkraczają już czysto ludzkie zachowania. Pojawia się ciemność a wraz z nią myśli. Te chciane i te zupełnie niechciane. Myśli straszne. Z pobliskich bagien spowitych czarną mgłą strzelały z batów kruche kropiatki przemykające w gąszczu trzcin i turzyc, słychać było stąpanie łosia i ciche pomruki dzików. Na niebie pędziły stalowe, czarne chmury. Kropił deszcz a o spaniu jakoś nie było mowy. Aquatex robił się mokry, czapka wilgotna i nagle od wschodu pojawił się księżyc, spowity w ołowiu chmur, księżyc taki filmowy, taki z dreszczowców, cudowny i posępny. Oglądany na filmach przyrodniczych dodaje uroku, oglądany w samotności 20 km od ludzi budzi grozę. Strach. Pojawił się strach niczym fizycznym niesprowokowany. Wiadomo, że nic tu nie grozi, nie ma żadnego zagrożenia. Nawet karabińczyk wspinaczkowy zabezpieczał przed upadkiem z 10 metrów, wszystko ok a jednak strach. Strach powodowany myślami, obrazami z filmów oglądanych w dzieciństwie gdzieś spod pierzyny, z filmów kina nocnego.Gdy miałem 15 lat, pojawiał się pan z różyczką, zombie z filmu wdzianego u kolegów na video, przychodziły tytuły beznadziejnych filmów, przychodziły książki McLeana  czytane w podstawówce, szatańskie wirusy, myśli. I nagle ok. km od mojego drzewnego domu, od mojego pnia, który był ramieniem wsparcia zaczęły wyć wilki, pięknie nawoływać i zaznaczać granicę swojego areału. Jeden, drugi, trzeci. Cały zachód drżał od wibracji głosu, od wycia ku niebu. Pod dębem pojawiła się locha z prosiakami i w najlepsze szukała pędraków – to przynajmniej było realne, znane i namacalne, dzik to miły dodatek do nocy. A wilki wyły. Myśli brnęły ku „Wilczycy”, wampirom, strzygom, wodnikom, zwodzącym rusałkom. Na zegarku pojawiła się 23 a podświetlana tarcza zegarka była oczami głodnych wilków. Pierwszy sen powoli wciskał głowę w miękką od deszczu korę dębu. Sen zrywany, rozdarty krzykiem puszczyków tuż nad głową. Na powrót nie ma szans, nie ma sensu. Tym bardziej, że rzeczywiście nie było zagrożenia. Zagrożeniem były własne myśli. I nagle o pierwszej w nocy może 500 m w głąb puszczy zaczyna wyć druga wataha wilków. To już nie były głosy z filmów przyrodniczych. Te głosy powodowały drżenie strun słuchającego. To było naprawdę przeżycie. Mistyka przyrody. To jakby wejść do świątyni i słuchać gregoriańskich śpiewów. Nagle wszystkie te strachy stały się malutkie, nic nieznaczące wobec chóru dobywającego się z klasztornego kościoła puszczy. I wtedy przyszła Apokalipsa św. Jana. Łamane pieczęcie, pędzące konie. To właśnie tam lekcja ciemności jest największym mistycznym przeżyciem przyrody. Próbą samego siebie, próbą wolności umysłu i próbą wszystkich marzeń. Ale nie jest to ciemna noc przyszłej św. Teresy z Kalkuty. Nie jest to moment zwątpienia w Boga i jego brak ziemskiego dotyku. Jest to moment, gdy czujesz wielkość i cud przyrody. Czujesz łzy deszczu na twarzy i smak porostów spływających z dębu na usta. Czujesz całą tę nocną mszę w kościele jakim jest puszcza. Lekcja to naprawdę wyraźna. Lekcja, która na całe życie powoduje, że późniejsze spanie w Bieszczadach, Tatrach, na bagnach czy szwędanie się o 2 nad ranem po zakamarkach Lizbony jest tylko miłym dodatkiem do tej jednej nocy puszczańskiej.  To lekcja ciemności. To jak mocowanie się z szatanem ogarniającym rozsądne myślenie. Gdy o trzeciej nad ranem trzeba było ruszać do pracy a pierwsze rudzki, kosy, pokrzywnice, sóweczki cicho rozpoczynały świt i kończyły ciemną noc z wielką radością. Kilogramem mniej. Gdy do 6.30 udało się wysłuchać żurawi. Powolutku wracałem Hwoźną do kolejnych bagien. Do olsów i łęgów i wtedy na leśnej dzielonej wiorstami drodze, w pięknym oświetleniu rannego słońca pojawił się wielki basior. Wielki, pięknie ubarwiony wilk. 150 m, 100m, za moimi plecami było ostre poranne słońce, więc gdy on porażony nim ( a wiatr był od niego) nie mógł rozpoznać czy to jedzenie do niego idzie czy człowiek, patrzył mi prosto w oczy. Rower wolno jechał do przodu. 60 m. 50m i stoimy obydwaj. Przez ponad minutę patrzymy sobie w oczy. Mój zenit nie daje rady pstryknąć fotki. Zresztą, po co. Płaska fotografia nie oddałaby tego misterium. Wilk spokojnie odszedł za wielki wykrot. Gdy dojechałem do zwalonego drzewa i wszedłem za wykrot samiec miękkim krokiem wylazł zza powalonego matuzalema, spojrzał na mnie pogardliwie i spokojnym krokiem poszedł sobie w głąb grądowej puszczy. Nie wiem jak długo tam stałem. Ale ta jedna noc była moją największą lekcją ciemności. Lekcją rzeczywistych przeżyć. Czarnych od strachu i jasnych od wrażeń. Jak w scenie „Signes” Carolyn Carlson i Rene Aubry, gdzie dwoje tancerzy w białej i czarnej sukni tańczy w poświacie różów i pomarańczy jak wilki w poświacie różów i pomarańczy budzącego się dnia. Taka lekcja wariackich emocji. Gdzie wtedy była rzeczywistość? Nie wiem.

W nawiązaniu do książki Darka Czai „Lekcje ciemności”, polecam i książkę i samego autora z jego „głębokimi” przemyśleniami.

Obrazy

Realizacja: Ideacto w oparciu o projekt stworzony przez Opcom sp. z o.o. S.K.A.