Gombrowicza bociany
„Morze było przezroczyste-zachodzące słońce nie zdążyło jeszcze skryć się za horyzontem, a już ciemność z ogromną szybkością spowijała wody. Na niebie ukazały się BOCIANY w corocznej wędrówce z północnej Szkocji do wschodnich brzegów Brazylii. Te swojskie ptaki są w największym kłopocie wówczas, gdy w porze odlotu pisklęta ich nie są jeszcze dostatecznie wyćwiczone w lataniu – z jednej strony potężny instynkt wędrowny pcha za morze, z drugiej równie potężny instynkt macierzyński przykuwa do nieszczęsnych piskląt podfruwajek – wydają wtedy przeraźliwe krzyki. […]”
Witold Gombrowicz „Bakakaj”
Fantazja Gombrowicza? Bociany przez Atlantyk? Może Trans-Atlantyk? Ciekawe, co widział pisarz płynąc zapewne Chrobrym do Buenos Aires? Bociany? Nawałniki? Głuptaki? Bocianów raczej nie i tym bardziej nie z północnej Szkocji, ale jakieś rurkonose zapewne tak. Może w tych trudnych chwilach 39. roku nałożyły mu się ptaki z półkuli południowej? Może to albatros czarnobrewy? Nasz fulmar rzeczywiście ze Szkocji? A może obraz polskiej bocianiej sielanki nałożył na własne życie wybierając Argentynę na przeczekanie wojny, z walizką, która do dziś gdzieś w Muzeum Literatury, jako jedyna wie, jakie to wtedy leciały ptaki i co przeżywał Gombrowicz oderwany od macierzyństwa ojczyzny. Kręcąc się kiedyś po ulicy San Telmo zastanawiałem się jak ten po latach odkrywany, trochę zakazany kiedyś pisarz radził sobie z samotnością, tak daleko od domu. Dopiero za oceanem czuje się to naprawdę mocno. A na fotce kawałek gombrowiczowskiego Buenos Aires. Zimą napiszę o egzotycznych zwierzakach, które tam, w delcie LaPlaty pstrykałem, obiecuję
A u nas pada, klują się małe bociany, a tu leje, nie jest dobrze!!!