Zakochać się w łące
Czy potraficie Państwo wyobrazić sobie falujące na wietrze firletki, koniczyny, złocienie i jaskry, które jak zaklęte wpasowały się w orkiestrowe brzmienia 40 Symfonii Mozarta? Wiem, że muzycznie temat znany, że elementy chorału gregoriańskiego i że może kicz. Wiem też, że w przyrodzie nie ma kiczu i nie ma go w matematycznym Mozarcie. Jest tylko piękno. Kłęby białych chmur sunęły w pośpiechu przed czarną kurtyną deszczu i wraz z wiatrem burzyły spokojną fakturę łąki. Czterdziesta G-mol grała się w najlepsze, a minuty ostatniego światła malowały się w obniżeniach łąki. Cały świat rozmywał się z chwili na chwilę i tylko czasem jeden z miliona kwiatów zastygał w bezruchu, jakby wiatr otoczył go z każdej strony. Wilgoć trawy, krople po ostatnim deszczu i kumarynowy zapach zbliżający nas do sianokosów malowały przedwieczorną scenę łąki. Jakaś sarna rudością zaburzała różowo-żółty krajobraz. Nieuchronność nocy i historyczność dnia rozchodziły się przed zachodem słońca. I przyszedł deszcz, gdzieś znad wielkopolskich pól i zamalował łąkę deszczem, zabrał kolor i schował łąkę pod ciężką kołdrą nocy. Dobranoc.
Jestem zakochana w nich od lat. Nie muszę sobie wyobrażać, wystarczy spojrzeć teraz przez okno. I nie muszę słuchać Mozarta, wystarczy piękna cisza.