Leszcze w miłosnych pląsach – magia miłości!
Flauty nie było! Woda burzyła się wzdłuż zarośniętych brzegów rzeki, gdzie trawy wlewały się na pozornie łagodną taflę. Nie było chwili, by uszy nie odnotowały trzęsienia wody! Odra kipiała leszczami. Drogocenne mosiądze i miedź połyskujących łusek, co chwilę wybuchały niczym bolidy na niebie, po północy. Cichy chór odległej turkawki, zabiegany i rozkrzyczany trzciniak, wtórowały tej wodnej orgii, a z daleka dobiegały mnie flety kani rudej. Zdziwienie na gębie czapli, na widok wielkich leszczy, których nie da się tak łatwo połknąć, było równocześnie zachwytem nad przepychem, nad ogromem i liczebnością! Do tego krzyżówki uciekające przed zbyt bliskimi gejzerami wody. Krzyczące sieweczki, tokujące rybitwy rzeczne i mruki leniwych łabędzie niemych. Szaleństwo. To nie był trening, to nawet nie była próba generalna. Tu nikt się nie chował po krzakach! To był spektakl! Tu działa się miłość. Ta pierwotna, nagła. Z tego wszystkiego ryby dostały wysypki, jakżeby innej jak nie tarłowej. Żagle płetw rozcinały wodę, która za wszelką cenę chciała być spokojna i niczym malutkie rekiny patrolowały nawisy traw. Wszędzie tam, gdzie samica mogła złożyć ikrę, wszędzie tam samce taranowały i międliły kłębowisko roślinności. Zaczarowały mnie. Trudno było mi przestać patrzeć. Takie odrzańskie święta nie są każdego dnia. Takie rzeczy dzieją się tutaj tylko w maju! Zapach rzepaku i pluski na wodnej powierzchni. Misterium życia trwa. Odrzańskie misterium!