Wiosna bez granic
On trochę wstydliwy, trochę inny od wszystkich. Od kilku tygodni wołał donośnym „ratunku, ratunku” z pobliskiego świerka. Trochę chropowatym głosem. Trochę gruchoczącym, ale bez fałszywych dźwięków. Piękny tembr, cieplutki i przytulny głos pijaka. Wołał inaczej niż wszystkie samce wokół. Ona jakby zapracowana, ciągle zajęta żerowaniem, ale wsłuchująca się w rytm zawołań chłopaków z sąsiedztwa. Dziwoląg z przepitym głosem robił na niej wrażenie słowem. Ci gładko brzmiący kolesie, poukładani i tacy prawi nie zrobili na niej wrażenia. Chropowaty, jakoś tak bez kompleksów lubił przesiadywać na lampie, którą widzę przez okno dachowe i „śpiewał” czekając na jakiegoś Kopciuszka. Dookoła zaczęły lamentować bardziej inne samce, bezskutecznie. Na ratunek Chropowatemu przyleciała szara myszka i zaczęli spotykać się na lampie. Doskonały punkt widokowy, w pobliskim lasku śpiewa słowik jak oszalały, niczym Polski Top z Radia 357, cóż chcieć więcej. Troszkę ją dziobał po głowie, troszkę się tulił. Pewnie opowiadał jej jakieś bajki na ucho, bo w końcu, kiedy flagi jeszcze łopoczą nad ulicą, wskoczył na nią i… długą chwilę zastawiał się co dalej ( piosenka z radia – „wiesz dobrze co byłoby dalej…”). On nie wiedział chyba co dalej. Stał jak zaklęty. Ona czekała. I wtedy owa pani nieco przykucnęła, antropomorfizując sylwetkę, a on rozłożył szeroko skrzydła i… przyroda zadziałała jak trzeba. Podziobali się delikatnie i razem odlecieli do gęstego świerka kłującego. Zdaje się, że pierwsze patyczki na takie sobie gniazdo już tam są. Trzeba jeszcze złożyć dwa jaja i posiedzieć dwa tygodnie. Potem jeszcze tylko 20 dni karmienia i już. Wszystko można zaczynać od nowa. I tak ze cztery razy w roku a nawet więcej. Sierpówki mają swój czas. W sumie wszyscy teraz mają swój czas.
U mnie dzisiaj cały dzień wydzierał się bażant. Też ma swój czas.