Co się tyczy tycza cieśli…
Ciepło obudziło w cieślach chuć! Na zwalonych sosnach, na pniach, na ściętych drzewach karnawał długorogich kózek trwa. Samców więcej od samic. Przepychanki, w plątaninie długich anten i jakaś tajemnicza kopulacja pod kłodą sosny. Opanowały także powietrze, gdzie ich wrzecionowate ciała dźwigają ku niebu przerośnięte czułki. Samice jakieś takie mniej ruchliwe. Czekają na swoich adoratorów z dużym spokojem. Być może ożywią się w nocy, kiedy to nastąpi apogeum szaleństw. Dolatujące, siadają w pobliżu. Niektóre przez chwilę wydają dźwięki cichej piły tnącej suche drewno. Jeden nawet wylądował mi na ramieniu. Tycze nigdy nie chcą zmieścić się w kadrze. Zawsze gdzieś błądzą ich czułki i nie bardzo pasują do naszych wyobrażeń o obrazku. Czasem zastygają na dłużej, jakby czekały na swoją kolej, jakby wiedziały, że ich czas i tak przyjdzie. Zastanawiałem się tylko, czy bębniące opodal dzięcioły duże i dzięciołek nie zajmą się tą rozochoconą ferajną i nie zakończą przedwieczornych igraszek. Może wszystkich od razu nie zjedzą. Choć wszystkie chciałyby przekazać swoje geny. Ich obecność zdradzało światło, ale na samej korze ich kryptyczne ubarwienie pozwalało tyczom być sosnowym okryciem. Wtapiały się doskonale. Tyle z życia tycza. Tycza się nie tyka, na tycza się patrzy i zachwyca.