Śmierć małego dyktatora
Czuł się panem życia i śmierci na podwórku. Żył skromnie w pobliskiej drągowinie, ale wylatywał regularnie do wsi coś zjeść. Jakiś wróbel, jakiś mazurek, jakaś sikora. Czasem sierpówka, czasem zimujący szpak. Dzwoniec też zostawił pióra na wiejskim oktagonie, a nawet pan zięba, który liczył na ciche przezimowanie. Pan Krogulec, pan wszystkich, miał swoją siedzibę również we wsi, w krzewie róży dzikiej. Pilnowały go kolce i gąszcze. Wychodził gdy dokuczał mu głód. Na jego widok świnie przestawały jeść i oblizywały się na myśl o wróblach. Krowy z podziwem podnosiły łby a barany żuły siano wpatrując się w to zjawisko tępym wzrokiem. Zaledwie kilka kóz nie oglądało się na niego i spokojnie chodziły swoją własną drogą, robiły swoje i generalnie nie zwracały uwagi na złośliwego skrzata. Tych było najmniej. Reszta albo podziwiała, albo drżała przed malutkim majestacikiem tyrana. Świnie z przyjemnością patrzyły na zdarzenia. Zresztą w każdej takiej bajce świnie dopingują małym tyranom. Mijały dni, miesiące, lata. Przyszła ciemna noc i wiatr, który zawsze przynosi zmiany. Rano nasz piękny leżał martwy na drewnianych kłodach. Nikt nie wie dlaczego, nikt nic nie widział, niczego nikt nie słyszał. Krowy spokojnie żuły sianokiszonkę, która wyjątkowo dziś smakowała, świnie trzymały się koryt bo nie wiadomo kiedy gospodarz dorzuci coś do jedzenia a barany skubały świeże trawki i zachwycały się już nowym. Tylko kozy nadal obgryzały gałązki jabłoni i wiedziały, że za chwilę będzie inny, nowy szef na podwórku.