Wiatry, śniegi i nieobecność a do tego wielki strach
Trochę mnie nie było, wpadłem w wir prac nagłych i potrzebnych, i wyjazdy w teren musiały trochę poczekać, ale powoli wracam do rzeczywistości przyrodniczej, choć i w tej byłem ale bardziej komputerowo. We wsi szum i rwetes. Sikory znad słonecznika z krzykiem uciekły w drzewa. Wróble stłoczyły się w mokrych żywopłotach. Czerwony Tulipan zamilkł w głośnikach komputera…Pies zawył, kot zamiauczał, perliczki w krzyk. Oderwałem się od klawiatury i w pierwszej chwili pomyślałem sobie, że do wsi wszedł przynajmniej tygrys jak nie jakiś niedźwiedź. Rozglądam się, słucham czy ofiary nie wydają ostatnich jęków, ale nic. Cisza we wsi. Nagle moje oczy zawiesiły się na starym gąsiorze stodoły. Ten pamięta jeszcze czasy sprzed drugiej wojny światowej i pokrył się siwą brodą porostów. Na nim dostojnie siedzi delikatny samczyk krogulca. W skrojonym na miarę smokingu, koszuli w dziabki i w pozie do portretu. Umęczony lataniem za drobnicą przysiadł by ogarnąć gdzie w tej chwili jest. Rozglądał się trochę i odleciał do najbliższego lasu. Strachu narobił, zawały serca w kurniku, karmniku i na podwórkach. Wszystkie burczymuchy uciekły gdzie pieprz rośnie, a on drobny drapieżnik odleciał z kwitkiem. Strach ma wielkie oczy ponoć, a tym razem strach miał żółte oczy. I po krzyku.