Chodzący po źdźbłach…
Wokół śnieg, całe pola zasypane. Dostępu do pokarmu brak lub jest dość utrudniony. Coś jednak trzeba jeść. W szczerym polu trznadle wzięły się za poszukiwania smakołyków. Spoglądałem na kolejne ptaki z zaciekawieniem. Balet! Istny balet, gdy na połamanych trzcinnikach i innych suchych źdźbłach traw utrzymywały swoje puchate ciała. Były źdźbła poziome, były w stylu pole dance. Balansowały i biegały po cienkich linach… Istny pokaz linoskoczków, trawobiegów, źdźbłolotów i kruchokrętów. Tam coś w kłosku, tam jakaś wiecha jeszcze ciężka, może jakaś larwa czy pająk. To coś najczęściej drobne, ale z zapasem energii na zimową noc. Zawsze mnie intryguje delikatność ptaków w najdelikatniejszym świecie, w którym my jesteśmy nieczułymi olbrzymami. W ich świecie wszystko co dla nas kruche, u nich jest często opoką i podstawą do przeżycia. Schyliłem się nad jedną z suchych traw, patrzyłem, ale nie skakałem, gdyż trochę ważę, ale nie znalazłem nic dla siebie do jedzenia. Wróciłem na obiad do domu. Inna skala, inny świat.