I przyszedł śnieg z południa
Zima jesienią śniegiem przykryła cały ten brudny świat. Koronkowe wycinanki w gałęziach drzew. Przyprószone i doprawione nowością. Białym proszkiem, który podobnie do kokainy trochę zakłamuje rzeczywistość, ale daje wrażenie unikalności. Dwa stopnie więcej i cała ta misterna gipiura stopi się i zamieni w zwykłość. Z niezwykłości trzeba umieć korzystać. Najpierw wiedzieć gdzie, potem wiedzieć kiedy i oczywiście trzeba jeszcze zdążyć. Coś co wydaje się być na wyciągnięcie ręki, co wydaje się być każdego następnego dnia, już nigdy się może nie powtórzyć. Widzisz? Patrz! Nie warto czekać na kiedyś. Trzeba patrzeć wtedy kiedy jest na co patrzeć. Na co dziś patrzyłem? Hmm, na tropy saren i sarny, na tropy wilków i wilka, na owoce olsz i czyże, na dziurawe sosny i dzięcioły, na jakieś resztki truchła i kruki, na trzciny i kaczki, i na słońce, które było u mnie tylko przez dwie sekundy. To jest listopadowy „przeżyć” przyrodniczy. Jeszcze tylko gile poleciały w jesionowe peruki nasion. Szary dzień może być kolorowy.