Basso Continuo
Liść. Taki zawieszony w czyśćcu, między niebem a piekłem. Na niewidocznych szelkach babiego lata ukradł mi dziś sporo czasu. Kręcił się na wietrze niczym zwiewna tancerka. Do tego cichy wiatr, sikory i mysikróliki, szum lasu, malowały dźwięki na płaczących gałązkach brzóz. Basowy wiatr był podstawą utworu granego przez leśny ansambl. Każdy dźwięk wtapiał się w drugi, ale słychać było tylko jeden. Nie tak głośne jednak jak głosy antyfonalne żurawi, ale raczej jak trochę smutna sonata na viola da gamba Telemanna. W całym lesie jacyś nieznani muzycy realizowali basso continuo, a liść tańczył na polanie. Stopy baletnicy zawieszone ponad metr nad ziemią zdawały się tylko muskać gęstniejące powietrze. Pogrążony w lordozach i kifozach ogonek niczym świder biegł po kolejnych cząsteczkach azotu, tlenu i może czasem argonu. Wirowała cała blaszka. Koronki piłkowanego brzegu liścia cięły powietrze niczym skalpele. Nikt inny tylko liść brzozy. Sam. Siedziałem w wielkim teatrze lasu i patrzyłem z jaką delikatnością, z jakim wdziękiem wykręcane piruety wtapiają się w jesień. Pająk zostawił mi prezent, który na długo pozostanie w mojej głowie. Dawno tak delikatnego ruchu nie widziałem. Tak zgodnego z każdym powiewem i osadzonego w muzyce lasu. Nie trzeba różdżki by poczuć magię.