Zza pazuchy Szeptuchy
Co jak co ale muchomor musiał być. Nietoperz, jaszczurka i inne dziwne abrakdabry dobra szeptucha powinna mieć w swoich przepastnych łachmanach, z tym nie dyskutuję. Jednak dopiero muchomor czerwony robił robotę. Nie do końca trujący, ale niebezpieczny, służył przez lata wszelkiej maści szamanom ze słowiańskich stron. Nie było antybiotyków, nie było szczepionek, nie było praktycznie nic poza wiedzą przekazywaną z babki na babkę i to w zupełności nie wystarczało by wyleczyć pacjenta, ale z pewnością wystarczało by jakoś wspólnie przeżyć chorobę. Zresztą przy śmierci też dobrze być. Można było zjeść, wypić jakiegoś nieprzedniego alkoholu i liczyć na łut szczęścia. Czasem się udało, czasem zioła zatrzymały biegunkę, czasem ją wywołały. Ale muchomor nie był do leczenia. Muchomor był dla szeptuchy – szamanki. Wysuszyła, utarła w moździerzu i sporządziła wywar, który od razu zrobił jej w głowie telewizję kolorową pełną zresztą bajek. Zupełnie jak teraz. Wizje halucynogennym muchomorem dawały jej nie tylko radość czy szum w głowie, dawały jej ekspektatywę na przyszłe zlecenia, a może i na wyleczenie kolejnych.
A ja lubię muchomory. Pozornie trujące rzeczy mają więcej dobrego w sobie niże te wszystkie słodkie kremy i miody. Taki muchomor to i wygląd ma i ma jakiś sens. Kropki też ma.