Wszystkie poranki świata – każdy inny, każdy różny!
Jeszcze chłód nocy dotykał moich policzków, jeszcze pierwszy żuraw nie zdążył krzyknąć z gęstej bieli znad bagien, a już blady świt malował się za skarpą rzeki. Wilgotna trawa napełniała się rosą mgieł. Gdzieś za kępą drzew nieśmiało zaryczał jeleń, choć dopiero ćwiczył swoje gardło przed tym co nadchodzi każdego roku w nieubłagany sposób. Każda kropla mgły uczestniczyła w tańcu ich całej ławicy. Podmuchy delikatnego wiatru przesuwały pasma cukrowej waty między wierzbami. Raz niżej, raz wyżej. Odsłaniały jakiś surrealistyczny film, ujęcie, scenę. Poszarpane końce gałęzi nieruchomo karmiły się nadchodzącą wilgocią niczym ręce oczekujące prysznica. Z dalekiego wschodu leciał ku mgłom zafarb przebijających się zórz porannych. Miękkie, ciepłe światło próbowało zawładnąć doliną. Jednak wschodni wał niżu nie chciał przepuścić słońca i z każdą minutą walczył o pierwszeństwo na firmamencie. Wszystkie poranki świata, ale każdy jest inny. Wystarczy przejechać 600km lub przejść 50 m. Wystarczy kucnąć lub wejść na drzewo. Każdy poranek jest inny i to jest cudowne.