Już go nie słyszę, z nieba tylko cisza
Beee, beee, beee lało się z nieba wieczorem. Tajemniczy jegomość przecinał zachody słońca i świty budził nad trzciną. Dziób zamknięty na kłódkę, a głos z zaświatów podążał za nim prosto z ciemniejącego nieba. Któż zacz? Duch jakiś? Czy kto? Pytał mnie kiedyś przechodzień nad Biebrzą: „panie, co tak z nieba beczy?”. Spójrz, kto po niebie trójkąty maluje, to kszyk znaczy nieba swojego kawałek. Bekas zerwany z manny na bagnie rozlanym. I ogon szeroko rozkłada i skrajne sterówki w wibracje wprowadza i beczy nimi jak baran w rui. Czasem dziobem zaznaczy „tiku, tiku” bagienny zegarek i znów w niebo beczeć leci. Takie malutkie misterium przyrody, taki koncert dla tych co bagna kochają, taki czas. Kolejny sezon przemija. Zapas beczącej energii złapany. I znów do wiosny czekać mi przyjdzie na zlot długodziobych kszyków i na krzyków z bagiennych odgłosy.