Muchy, komary, strzyżaki w samo południe…
Życie młodych jeleni wcale nie jest sielanką. Spotkałem je na torfowisku. Zmierzały do błotnych sanatoriów w poszukiwaniu borowiny. Nie marzyły raczej o sanatoryjnym życiu, ale chciały sobie ulżyć z powodu wszelkiej maści krwiopijców. Tych w tym roku nie brakuje. Z jednej strony to dobry znak dla jaskółek, jerzyków czy nietoperzy, z drugiej… utrapienie dla saren, jeleni czy łosi. Byki dostawały jeleniej gorączki. Potrząsały głowami, obracały się w oberkowych pląsach i generalnie tańczyły idąc do bagienka. Mnie zamurowało. Na szczęście wiało od nich a ja udawałem wełniankę wąskolistną na otwartym torfowisku. Jeden z nich widział, że to raczej stoi wełnianka szerokolistna i nie czuł się z tym najlepiej. Przystawał, tłukł nogą w bagienko aż chlapało, ale dotrzymywał kroku kolegom. Zamarłem. Przestałem robić zdjęcia, nie ruszałem się. Jeden po drugim weszły między małe sosny i wskoczyły do kanału. Musiały poczuć ulgę, za to mnie gryzło krwiopijne stworzenie wszelkiej urody. Miałem wrażenie, że komary były wielkości jaskółek, a i strzyżaki jakieś ogromne mi się wydały. Pomyślałem, że też wskoczę w bagienko jak jelenie, ale wtedy przyszedł nagły podmuch i wszystkie zwęszyły mnie na otwartej przestrzeni. Rozpłynęły się w sosenkach jak leśne duchy i tyle je widziałem. Komary okazały się straszniejsze od zapachu człowieka i jelenie skorzystały z błotnej ochrony. Ja postałem chwilę i zostałem ze swoim zdziwieniem na dłuższy czas. Wróciłem do tojeści bukietowej, wełnianek i ważek. Południowy epizod entomologiczno/teriologiczny.