Gdzie jest Noe!?
Pierwszego dnia woda wlewała się na bagnistą łąkę. Wypełniała zakamarki, dołki, kanały i kanaliki. Pośród fiołków mokradłowych i wilczomleczy błotnych powstały nowe morza i oceany. Drugie, podziemne korytarze i domostwa zostały zalane i trzeba było podjąć pilną ewakuację. Część mrówek wspięła się na liście turzyc. To rozwiązanie dawało przez chwilę poczucie bezpieczeństwa, ale ile można wisieć na maszcie, kiedy deszcz nadal pada. Jeśli nie masz nic, ale wokół masz podobnych do siebie, którzy też nie mają nic, to macie wszystko! Patrzyłem z szeroko otwartymi oczami, jak dwa zastępy mrówek uformowały z siebie samych szalupy ratunkowe i rozpoczęła się ewakuacja społeczności. Nie wiem czy Noe zabrałby ich aż tyle, ale z pewnością zabrać tylko dwie to o wiele za mało (u mrówek zabranie dwóch to duże ryzyko, że nie trafi się na te co trzeba). Mrówki poradziły sobie idealnie. Widać wcześniej wyliczyły sobie pracę potrzebną do wykonania, by utworzyć jednostkową powierzchnię cieczy i dobrały liczbę pasażerów do napięcia powierzchniowego wody. Tak zapewne zrobiłyby, gdyby były fizykami. One zrobiły to naturalnie, bez obliczeń. Skorzystały z napięcia powierzchniowego i z wiatrem pożeglowały do plaż na bagnisku. Krople deszczu próbowały rozbić ich delikatne powiązania, ale mrówki (być może podziemnice, ale nie podejmę się oznaczenia) trzymały się razem. Nie ciągnęły ani w prawo, ani w lewo, tylko skupiły się na pracy by trzymać się razem i skolonizować nową ziemię. Deszcz padał, krople bombardowały żywą tratwę a ja przez analogię widziałem nasze podzielone społeczeństwo, które nie tylko nie może równo dopłynąć do brzegu, ale przez podziały nawet tratwy dla wszystkich nie może zbudować. Widziałem też mękę uchodźców na Morzu Śródziemnym i z zazdrością patrzyłem jak mrówki rozwiązały poważne trudności ściśle współpracując. Być może nie ma u nich polityków. Nie wiem, ale lekcję demokracji dostałem na środku bagiennej łąki.