Spór o miedzę, której nie ma…
Sporo ostatnio podróżowałem po Polsce w sprawach zawodowych i z ciekawością patrzyłem na miedze. W wielu miejscach już nie miałem na co patrzeć, bo miedze zostały zaorane. Tam gdzie nie ma dróg i rowów będących granicami, czasem ktoś wbija jakiś patyk, czasem opona wkopana, rzadziej granitowy słupek, a najczęściej nic. Każdy centymetr zaorany. I tu ziszcza się jeden z najbardziej idiotycznych planów, z najczarniejszej komuny, kiedy to znany i powszechnie nielubiany gen. Kiszczak lansował ideę zaorania każdej miedzy w Polsce, by uzyskać 15% więcej ziemi uprawnej. Wtedy rolnicy, a było ich znaczenie więcej niż dziś, wiedzieli czym się kończy słuchanie komuny i miedze skrzętnie zostawiali. Mieli jasność, która jest czyja działka, a skowronki, potrzeszcze, gąsiorki i wiele innych organizmów miało tu swój dom. Dziś idea generała z małej litery zatacza coraz większe kręgi i za chwilę nie będzie i tych śladowych pasków przyrody w przyrodzie. Kolejny raz wygrywa zachłanność i brak regulacji w systemie dopłat. Przecież półmetrowy pasek wokół działki mógłby być przyczyną do wypłacenia dopłaty. Byłby to także dobry krok do rozwiązań przyjaznych zmianom klimatu, a przede wszystkim na pola wróciłby choćby małe bariery powstrzymujące spływ biogenów i pozostawiające skrawek ziemi dla zapylaczy, od których tak bardzo jesteśmy uzależnieni. Jeśli nie ma urzędników, którym przyroda nie jest obojętna, to niech choć Kiszczakowi na złość zrobią. Apeluję do tworzących pakiety dopłat o uzależnienie ich od istnienia miedz. To ostatnie oazy życia w zchemizowanym i przemysłowym rolnictwie. I jeśli ktoś nie widzi skowronka, to warto by zobaczył własne dzieci za dwadzieścia lat, przez pryzmat ich zdrowia i tego co będą jadły!