Zielono mi…
Tak jakoś Osiecką dziś polecę. Zielono mi…a w ciszy letniej tylko ja i…on. Może nie do końca tak było, bo w środku lasu był dziwny dom z niebieskim dachem i z zasiekami z drutu kolczastego i nie wiem do końca co to za rodzaj domku myśliwskiego, ale przypominał raczej smutne wycieczki z podstawówki do miejsc trudnych i niegdyś bardzo złych. Jednak kilometr od tego domu, na zarośniętych torach, gdzie przyroda podjęła się zagospodarowania skarp i samego torowiska, migały zielone malachity, no może trochę zielone turmaliny, a jak słońce chowało się za chmury to nieobrobione szmaragdy. W ostrym słońcu wyglądały zaś, jak małe peridoty podświetlone lampką jubilerską. Lecąc nie wyglądają wcale. Brunatne jakieś takie przecinki. Gdy jednak usiądą, poobracają swoje solary do słońca, świat staje się nagle jak z piosenki Osieckiej śpiewanej przez Katarzynę Nosowską (Przepraszam pana Andrzeja Dąbrowskiego i innych wykonawców, że akurat ten wybór, ale Nosowska pozamiatała piękną miotłą w tym temacie). Znów przyroda zaświeciła pięknem, a wokół w borze pełnym borówczysk sporo miejsca do złożenia jaj i rozmnożenia tych przyrodniczych cudów. Nie ma wiosny, by coś nie zachwyciło. Mimo, że często to te same gatunki, siedliska i chwile podobne. Zieleńczyk ostrężyniec przysiadł na suchej trawce. Niby nic, ale jubiler mógłby odnaleźć tu inspirację.
To, że zieleńczyk to jasne. Ostrężyniec? To akurat ciekawe. Ostrężyna to jeżyna bezkolcowa. Czy ktoś nadający nazwę miał już wtedy do czynienia z ostrężyną? Raczej to inna nazwa wszelkich jeżyn. Maluch jest polifagiem i jeżyną nie pogardzi. Właśnie latają! A gatunki jeżyn? To już historia na zupełnie złożoną rozprawę naukową.