Dobranoc z głosem piskliwca z oddali
Po całym dniu pracy trochę wytchnienia nad Odrą. W zasadzie miałem już wracać. Słońce rozmyło się na biegnących chmurach, a sama rzeka była już tylko czarną smugą w szarościach wieczoru. Pomijając dwóch motocyklistów, którzy przez parę minut zniszczyli świat głośną jazdą po wałach przeciwpowodziowych, Odra brzmiała wiosną. Z oddali słychać było nawołujące łabędzie krzykliwe i chrząkające żurawie w drodze na noclegowisko. Nie wszystkie uczestniczą w lęgach. Na skraju sośnin, już na piaszczystych wydmach odzywała się nieśmiało uszatka. Cichy plusk wody na przelewach zdradzał rzekę w jej nieustannej drodze nad morze. Kiedy słońce rozmazało się na dobre, ciemność Odry nabrała nowej barwy dźwięków. Kończył śpiewać ostatni śpiewak na głogu, a na plażach wzdłuż główek odezwał się wędrujący brodziec piskliwy. Nie widziałem go, tylko słyszałem jak przelatuje z główki na główkę i okrzykami oznajmia noc. Duch. Zjawa krzycząca. Tajemnica dla niewtajemniczonych. Klimat dużej rzeki trwa. Do tego zapach odsłaniających się namułów. Nie spostrzegłem się nawet, że zachodu słońca zrobiła się gęsta noc. Zatrzymał mnie piskliwiec, zaczarował, uwiódł i odleciał w noc.