Zielony staw i statek
Zielony staw, zielona szyja, zielone wyczyńce czerwonożółte. Zieleń opanowała kadr. Kojący kolor dla oczu. Można by tak patrzeć i patrzeć. Zielonogłowy statek sunął przede mną od trzcin do oczeretów i z powrotem. Dumny, wypięty z dziobem zdobnym niczym bukszpryt żaglowca. Czasem rozkładał skrzydła i otrzepywał wodę zbierającą się na żaglach piór. Zwykła kaczka krzyżówka, z dala od ludzi i od tego upokarzającego żebrania o chleb w mieście. I cóż, że pospolita, ale jakże wytworna i dumna. Pełen zachwyt. Czasem patrzymy na rzeczy opatrzone i omijamy je wielkim łukiem w poszukiwaniu rzadkości, czy też pełne jaskrawych, krzykliwych kolorów. Wybieramy to co widzą wszyscy. Widzieć nie znaczy jednak zobaczyć. Kaczor dumnie pływał na stałej trasie. Czasem stał na redzie trzcin, do których niby bez powodu wpływał, coś tam robił poza oczami i płynął do oczeretów. Wciskał się najwęższym kanałem w suche żerdki oczeretów, chował tam głowę i wierzył, że kadłuba nikt nie widzi. Nie mam pojęcia po co to robił. Czy jadł, czy chował się? Widziałem bakburtę. Patrzenie na kaczora działało trochę jak na rybki w akwarium. Cały świat utopił się w zieleni tafli stawu. Został tylko obraz statku otoczony flautą wody. Wyciszenie też jest czasem potrzebne.