Pagoda śledziennicy
Budzący się poranek zgotował prymusom kwitnienia chłodne powitanie. Śledziennice skrętolistne zaczęły właśnie czas kwitnienia, a tu powróciły nocne mrozy. Oczywiście to rośliny gotowe na wszystko i nie mają problemu z wiosennymi (ups jeszcze zima) mrozami. Kryształki lodu dodały tym roślinom urody. Patrząc z góry dojrzeć w nich można malutkie pagody z kaskadami daszków. Zachwyciły mnie dziś architekturą w zimowym anturażu. Wcześniej nie widziałem w nich tych brył japońskich świątyń. Brakowało mi tylko krzątających się mnichów. Jednak ci czekają na cieplejsze chwile dnia. Pozbawione płatków korony wabią swymi złotymi przylistkami drobne owady i ślimaki. To właśnie ich brakowało mi dziś najbardziej. Nie można mieć jednak w życiu wszystkiego. Albo kryształki lodu, albo ślimaki. Te ostatnie nie są aż tak zdesperowane, a w zasadzie są zależne od temperatury i ich zmiennocieplność nie pozwala im się ruszyć z ukrycia. No i do poruszania potrzebują wilgoci, bo jazda po ostrych kryształkach byłaby tym samym co jazda gumowymi oponami po stłuczonym szkle. Z patrzenia na rośliny w stłuczce z lodu nie rozbolała mnie jednak śledziona i nie musiałem się ratować zielem tej rośliny, a ponoć niegdyś do tego ją stosowano i stąd nazwa.