Łabędź z odrzańskiego starorzecza
Przynajmniej ten jeden zachowuje się jak dawny, prawdziwy łabędź. Nie szuka chleba w mieście. Nie przepada za rzepakiem na polu. Ten gustuje w roślinności wodnej starorzecza. Mlaska swoim dziobem przemrożone liście manny mielec i co najciekawsze rozbija głową kaszę lodową na tafli zbiornika i wyciąga spod lodu ulubione fragmenty roślin. W otoczeniu wierzb i topól czarnych wrócił mi obraz niedostępnych, rzadkich łabędzi, o których pisał niegdyś Włodzimierz Puchalski w „Krainie łabędzia”. I do tego jeszcze nie podpływał do mnie i nie domagał się chleba. Ostatni taki dziki łabędź chyba. Patrząc na niego przyszła mi do głowy taka analogia: Tłum turystów jedzie na wozach do Morskiego Oka, inni idą tłumem jak łabędzie na rzepak, a ktoś tam w samotności idzie sobie małą, dziką doliną. Sam by przeżyć ciszę. Wybieram to drugie.