Sama taka w szczerym polu
Śnieg obnażył całą prawdę o gruszy. Wiosną otoczona zielenią gnieździła się w oziminach i zasłaniała niebieskim niebem. Latem skuliła się w ochrach i ugrach zbóż. W chmurach kłębiastych, aż po same niebo. Nie wyglądała na samotną. Jesienią poczerwieniała z zachwytu nad pobliskim kolorowym lasem. Czuła się jakby była w tłumie znajomych i przyjaciół, choć podłogę wokół przykryły czarne podorywki. Liście opadły. Suknia zniknęła w kilka dni. Akt drzewa. Czarna sylwetka doskonale kamuflowała się w czerni zaoranej góry. I wtedy znów ktoś posiał oziminę. Kiełkujące zboże powoli ujawniało gruszę na wzgórzu, ale ciągle mogła się schować. Jakby wstydziła się swojej niezwykłej urody. Dopiero pierwszy śnieg zdradził jej tajemnicę. Śnieżne niebo, białe tło i góra prawie biała. Koniec zasłaniania się światem. Piękna grusza pokazała całe swoje oblicze. Niezwykły pokrój, konary odsłonięte i gałązki wzniesione. Dziś był jej dzień. To nic, że taka samotna. Dziś myśleli o niej wszyscy. Grusza.